Zdrowie w podróży, czyli 10 najczęstszych przypadłości i sposoby na poradzenie sobie z nimi

"Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz, aż się zepsujesz" - pisał we fraszce mistrz Jan Kochanowski. W podróży zdecydowanie lepiej nie mieć do czynienia z "zepsutym" zdrowiem, ale podczas tak długiego czasu w drodze problemów ciężko całkowicie uniknąć.

W naszym przypadku - poza jedynym razem, gdzie konieczna była konsultacja lekarska i uruchomienie ubezpieczenia medycznego - skończyło się na drobiazgach, ale i one skutecznie mogą pokrzyżować misternie układane plany.

W niniejszym poradniku chcielibyśmy skupić się na najczęstszych turystycznych przypadłościach i sposobach na poradzenie sobie z nimi. Pamiętajcie tylko, że piszemy w większości o swoich własnych doświadczeniach, przy czym sami nie mamy wykształcenia medycznego, więc zanim bezrefleksyjnie skorzystacie z naszych pomysłów sugerujemy konsultację z lekarzem lub farmaceutą :)



1. Problemy żołądkowe

To pierwsza, z reguły najbardziej powszechna u turystów niesympatyczna przypadłość. Problem bierze się najczęściej z odmiennej lokalnej flory bakteryjnej, czasem z powodu trafienia na coś nie do końca świeżego, a jak ma się pecha to można złapać wirusa siejącego spustoszenie w trzewiach. Długo opieraliśmy się tego typu przypadłościom (drobne niestrawności się zdarzały, pewnie z podobną częstotliwością jak w Polsce), za to jak poważniejszy problem natury wirusowej dopadł nas po kilku miesiącach pobytu w Azji, to byliśmy bliscy podjęcia decyzji o wynajęciu dla każdego z nas osobnego pokoju z własną łazienką ;)

Co robić żeby się ratować? Jeżeli zawiedzie profilaktyka (do picia tylko woda filtrowana, lód w napojach tylko z wody oczyszczanej, w takiej samej myte też warzywa i owoce, do tego mycie rąk PRZED jedzeniem, a nie jak robią zwykle tubylcy - PO) trzeba będzie skorzystać z miejscowych leków, które dopasowane są pod względem substancji czynnych i dawek do lokalnych warunków. Każdy farmaceuta będzie w stanie tu doradzić, w żadnym miejscu nie mieliśmy problemów z dogadaniem się po angielsku.

Na biegunkę skuteczny będzie dostępny powszechnie Loperamid (choć wszyscy sugerują, żeby nie spieszyć się z jego łykaniem i poczekać, aż organizm w sposób naturalny pozbędzie się przynajmniej części bakterii). W przypadku znacznego odwodnienia (kiedy z układu pokarmowego robi się prawdziwy Wodospad Niagara) niezbędne okażą się elektrolity ("hydration salts"). To bardzo ważne, bo i bez biegunki w tropikach o odwodnienie niezbyt trudno. No i odczekać swoje, jedząc przez jakiś czas łatwo przyswajalne produkty (jak ktoś nie ma pomysłu jakie to podpowiadam: gotowany ryż).

Kto wie czy nie gorszą nawet przypadłością są bolesne skurcze brzucha, które zdarzają się w oderwaniu od biegunki. Koszmarny ból, który zgina w pół niespodziewanie i powraca z równą częstotliwością. Paskudztwo potrafi trzymać kilka dni, a przynajmniej do momentu, kiedy w aptece uda się nabyć Buscopan. Pozbycie problemu okazuje się wtedy łatwe i tanie :)

O dziwo na Sri Lance, gdzie standardy lokalnych jadłodajni z pozoru były najbardziej "podstawowe", problemów żołądkowych nie mieliśmy żadnych. Praktycznie każde danie zapijaliśmy colą, bo nie było sensownej alternatywy. Niektórzy mówią, że cola działa na jelita niczym kret na zapchane rury i zalecają jej częste spożywanie w niepewnych sytuacjach. Naukowo tego nie jestem w stanie zweryfikować, ale może to wcale nie był przypadek...

2. Poparzenia słoneczne

Z przerażeniem patrzę na liczną grupę turystów (niezależnie od miejsca, gdzie się pojawiamy), którzy pomimo czerwonych wykwitów na twarzy, plecach i klacie dalej z uporem maniaka wystawiają się na pełne słońce i desperacko próbują zbrązowić skórę zanim skończy się urlop. Ludzie, ogarnijcie się! Rak skóry to ostatnia rzecz, której chcielibyście się nabawić przy okazji chęci zaimponowania opalenizną. Ona i tak zniknie w ciągu kilku tygodni jak tylko przestaniecie się wystawiać na słońce. Okołorównikowe słońce przypieka niemiłosiernie i stosowanie kremów z filtrem to absolutna konieczność. Przez pierwsze miesiące smarowaliśmy się kremami z SPF 50 i siedzieliśmy głównie w cieniu łapiąc bezpośrednie słońce tylko siedząc w wodzie lub przemieszczając się, a i tak skóra szybko nabrała ciemniejszego odcienia. Mitem jest jednak, że po solidnym opaleniu się poparzenie słoneczne już nie grozi, o czym boleśnie przekonaliśmy się na Langkawi, gdzie obojgu z pleców "zeszła skóra" po zbyt długim wystawianiu się na pełne słońce (a tacy niby doświadczeni...). W cieniu też można się opalić, a na pewno będzie to dużo bardziej bezpieczne. I pomimo tego, że przyzwyczajamy skórę do słońca już od 13 miesięcy, do dzisiaj aplikujemy kremy z filtrem. Swoją drogą kremy z filtrem to jedna z nielicznych rzeczy, które warto zabrać ze sobą z Polski. W miejscach mało turystycznych mogą być trudne do zdobycia (miejscowi nie stosują...), a tam gdzie są łatwo dostępne - są dużo droższe niż w Polsce. A jeśli już zdarzy się poparzenie słoneczne to zostanie tylko aplikacja na podrażnioną skórę łagodzących i nawilżających balsamów i spanie na brzuchu.

3. Choroba lokomocyjna

Ci, którym zdarza się cierpieć na tę przypadłość - pozdrawiamy Olę - nie będą mieli łatwego życia podczas przejazdu krętymi dróżkami w górach Malezji, Tajlandii czy Sri Lanki. A nawet ci, którzy zwykle nie cierpią, mogą poczuć się nieswojo przy 547 zakręcie, gdzie rzuca cię od bandy do bandy po całym autobusie. Niezwykle skuteczny okazał się tajlandzki odpowiednik naszego Aviomarinu. Po 30 minutach od zażycia ma się wrażenie (relacjonuję doświadczenia Oli), jakby ktoś wyłączył światło i odciął zasilanie i uderza się w błogosławioną drzemkę. Nie przesadzajcie tylko z ilością, bo z drugiej ręki znamy relację, że po zażyciu dwóch tabletek pewnej delikwentki nie dało się dobudzić przez 3 godziny. Nie pamiętam nazwy tego specyfiku, ale to pierwsza rzecz, jaką zaproponują wam w Tajlandii na chorobę lokomocyjną. Blister 10 czy 12 tabletek kosztuje równowartość 1-1,5 zł.

4. Rany i ich gojenie

Temat przerabiany wielokrotnie przez Olę, a na bazie jej przypadku można by napisać rozprawę naukową. Bo jak się ma tendencję do rozdrapywania przez sen miejsc po ukąszeniu przez komary czy mrówki i zderzania z co drugim napotkanym kamieniem czy krawężnikiem (a wystarczyłoby nie zadzierać tak wysoko nosa), to skutki mogą być opłakane, o czym moja towarzyszka boleśnie się przekonała i przez blizny pamięta do dzisiaj.

Jeśli ktoś nie jest w stanie powstrzymać się przed drapaniem miejsc po ukąszeniach, powinien zaopatrzyć się w specyfik łagodzący świąd. Wybór jest duży - od marek dobrze znanych dostępnych w aptekach, poprzez sztyfty/żele dostępne w drogeriach a nawet małych sklepikach, po maści i olejki (filipiński "remedy oil") dostępne u szamana :)

Trzeba pamiętać, że w gorącym i wilgotnym klimacie gojenie ran to naprawdę trudny i długotrwały proces. Szczególnie trudne było to na Filipinach. Nie pomogły ludowe sposoby (papka z moringi), zawiodło oczyszczanie rany i przyklejanie plastra. Pomogła dopiero maść z antybiotykiem (dość droga jak na filipińskie warunki), która zastopowała sączenie się ropy i w końcu zasklepiła ranę. Niestety drobne blizny pozostały. Na Filipinach trzeba więc bez zwłoki pędzić do apteki i pokazać z czym jest problem. W pozostałych krajach z leczeniem ran radzi sobie doskonale Bepanthen w kremie dostępny niemalże w każdej aptece.

PS. Tak, plastry, bandaże i sterylna gaza też są powszechnie dostępne. Można zabrać ze sobą "podręczne" ilości do udzielenia pierwszej pomocy, ale nie nie wiadomo jakie zapasy.

5. Choroby tropikalne

Malaria i denga. Już sama nazwa obu tych chorób mrozi krew w żyłach. I chociaż konsekwencje tych chorób rozprzestrzenianych przez komary mogą być bardzo poważne, to nie należy panikować, tylko w przypadku podejrzenia ich wystąpienia szukać jak najszybciej pomocy lekarskiej. W moim przypadku podejrzenie złapania choroby tropikalnej wzięło się z gwałtownie rosnącej temperatury ciała - w ciągu 2 godzin o prawie 3 stopnie. Konieczna więc stała się wizyta na izbie przyjęć prywatnego szpitala na Lomboku, gdzie w ciągu kilku godzin zostały wykonane testy laboratoryjne i obie choroby zostały na szczęście wykluczone, a ja wróciłem do formy po trzech dniach. Niemniej jednak tak wysoka gorączka w tropikach to wątpliwa przyjemność - kiedy taksówkarz i Ola mdleli z gorąca ja upierałem się przy wyłączeniu klimatyzacji i zamknięciu okien - tak było mi zimno. Pamiętajcie tylko, że w przypadku podejrzenia dengi niewskazane jest obniżanie temperatury ciała za pomocą ibuprofenu. Leki z paracetamolem są ok. Ważne: jednoznacznego potwierdzenia lub wykluczenia występowania zarodźca malarii we krwi można dokonać wyłącznie podczas szczytu gorączki, więc po zażyciu środków na obniżenie temperatury wynik badania mikroskopowego może być zafałszowany. Jeśli gorączka powraca w regularnych odstępach czasu, badanie trzeba powtórzyć kiedy gorączka osiągnie najwyższy poziom, nie łykając wcześniej pigułek.

A tak przy okazji: turystom często zdarza się myśleć (no dobra, też się przyznam), że taka Indonezja to "trzeci świat" i opieka medyczna jest na mizernym poziomie. Nic bardziej mylnego. Prywatny szpital na niewielkim Lomboku na przedmieściach Mataram przywitał mnie poziomem obsługi, jaki znałem wcześniej tylko z serialu Dr. House albo innej Leśnej Góry. Tylko lekarka nie była tak cyniczna :) Niniejszym przepraszam załogę szpitala, że wcześniej zgrzeszyłem myślą :) O publicznej służbie zdrowia w Indonezji się nie wypowiem, bo nie mam takich doświadczeń. Plus trzeba pamiętać, że choć niemal we wszystkich krajach znajdują się renomowane placówki medyczne nie oznacza to, że zawsze będą one blisko. Z niektórych odleglejszych rejonów do porządnego szpitala może być bardzo daleko, w dodatku konieczny będzie transport lotniczy. Dobre ubezpieczenie medyczne to podstawa.

W przypadku chorób roznoszonych przez komary najważniejsza jest profilaktyka i unikanie ukąszeń owadów poprzez stosowanie repelentów (są bardzo tanie w Indonezji, dość drogie w innych krajach), a jeśli trzeba - spanie pod moskitierą. I mimo że komarów nie było podczas naszej podróży jakoś bardzo dużo, to ukąszeń całkowicie uniknąć się nie da, ale aplikowanie na skórę repelenta znacząco zmniejsza ryzyko.

Co do malarii - niektóre osoby pytały, czy bierzemy preparaty antymalaryczne (np. Malarone). Ze względu na sporą liczbę potencjalnych skutków ubocznych długotrwałego stosowania nie wyobrażam sobie łykania takich prochów przez kilka miesięcy. Ale nie jestem jakoś szczególnie zorientowany w tym temacie, więc w przypadku wątpliwości zachęcam do konsultacji z lekarzem medycyny podróży. My postawiliśmy na profilaktykę

6. Przeziębienie

Na pierwszy rzut oka przeziębienie w tropikach brzmi absurdalnie, ale wirusów w powietrzu lata tu pewnie tyle samo co w każdym innym miejscu, a gwałtowne zmiany temperatury (upał na zewnątrz, chłodno w klimatyzowanym hotelu i totalny ziąb w środkach transportu) sprawiają, że o przebicie bariery odporności przez te podstępne drobnoustroje wcale nie jest trudno. W przypadku wirusówek jestem wyznawcą teorii, że choroba leczona trwa tydzień, a nieleczona 7 dni, więc o ile nie występuje przy nich wysoka gorączka to ze stosowaniem leków bym się nie wyrywał. Jak w Polsce - trzeba trochę zwolnić tempo, dobrze wypocząć, mocno się nawadniać, pożerać witaminowe bomby (soki warzywne i owocowe) i przeczekać.

Spotkaliśmy się kilkukrotnie z infekcjami, które przerzucały się co dwa dni kolejno z gardła na nos, a potem na oskrzela. I nie będzie odkryciem Ameryki jeśli powiem, że na gardło przydadzą się jakieś Strepsilsy, na zatkany nos prochy z pseudoefedryną, a w przypadku zainfekowanych oskrzeli picie dużej ilości płynów i stosowanie syropu wykrztuśnego. Wszystko do znalezienia w lokalnej aptece. Dla ułatwienia: środek wykrztuśny to po angielsku "expectorant" ;)

7. Infekcja oka / ucha

Potraktuję temat łącznie, bo obie te plagi egipskie dopadły właśnie mnie, w dodatku w odstępie tygodnia. W Tajlandii. Mam podejrzenie, że to zemsta Wydry za chorobę lokomocyjną i wszystkie jej rany na stopach, ale twardych dowodów brak.

Cóż, zdarza się. Czasem wystarczy potarcie oka dłonią, której nie myło się od dwóch godzin (tak, godzin, nie dni) i problem gotowy. Gałka oczna robi się przekrwiona do takiego stopnia, że bez kostiumu można iść na Halloween party i człowiek zastanawia się, czy nie szukać okulisty. Postanowiłem jednak zdać się na wiedzę lokalnych farmaceutów. Krople z antybiotykiem zaproponowane w aptece okazały się bardzo skuteczne (mimo napisu, że wydaje się je z przepisu lekarza, dostałem je od ręki) i po kilku dniach sytuacja wróciła do normy. Trzeba oczywiście podejść do tematu zdroworozsądkowo i jeśli nie widać szybkiej poprawy, nie odkładać w nieskończoność wizyty u lekarza. Opieka medyczna w Tajlandii (szczególnie prywatne szpitale i kliniki) jest naprawdę na wysokim poziomie.

Po tym jak wyleczyłem oko dopadła mnie bardzo częsta przypadłość turystów - infekcja ucha, tzw. swimmer's ear. Jak sama nazwa wskazuje można złapać ją w wodzie, szczególnie jeśli podczas nurkowania zatka się ucho, a w nagromadzonej w przewodach słuchowych wodzie przy wysokiej temperaturze szybko zaczną namnażać się bakterie. Ból jest paskudny, do tego stopnia, że nie da się normalnie gryźć i przeżuwać pożywienia i człowiek ma ochotę przejść na papki wciągane przez słomkę. Ale wystarczy udać się do apteki, wypowiedzieć magiczne słowa "swimmer's ear", a farmaceuta pokiwa ze zrozumieniem głową i dostarczy to co trzeba, również bez konieczności konsultacji z lekarzem. Po 4-5 dniach powinno być po problemie, ale oczywiście w rzadkich przypadkach wizyta u lekarza może być niezbędna. Zdrowy rozsądek. Znowu.

8. Wysypka, otarcia

Czy to od noszenia na plecach ciężkiego plecaka, kontaktu skóry z przepoconą koszulką (na dodatek nasączoną w pralni końską dawką detergentu), czy też od noszenia nowych butów - na skórze może pojawić się wysypka albo drobne otarcia. Nie będziemy się doktoryzować zbytnio na ten temat. Jeśli pamiętacie film "Moje wielkie, greckie wesele", to głowa rodziny na wszelkie tego typu problemy aplikowała "Windex". Naszym Windexem jeśli chodzi o wysypkę, pryszcze, otarcia i inne mikrourazy skóry jest antyseptyczna maść dla dzieci Sudocrem. Znakomicie łagodzi podrażnienia i przyspiesza gojenie się skóry. Po zastosowaniu nie trzeba chodzić jak kowboj jeśli nabawiłeś się otarć na wewnętrznych stronach ud. Naszym zdaniem druga rzecz, którą należy zabrać ze sobą z Polski.

9. Ukąszenia przez jadowite stworzenia

Na szczęście tego typu "przygody" nas ominęły (nie licząc użądlenia przez pszczołę, po którym przez 3 dni rozsadzało mi serdeczny palec i nawet okłady z wody z octem, łykane tabletki na uczulenie ani maść z hydrokortyzonem nie przynosiły ulgi), ale temat robi się bardzo poważny gdy mówimy o Australii. Tamtejsze szpitale są dobrze przygotowane do radzenia sobie ze skutkami ukąszenia przez np. jadowite pająki czy węże, ale żeby udzielić pomocy muszą wiedzieć, jakie stworzenie było sprawcą problemu. Dlatego też podobno w Australii od małego uczy się, żeby przed udzieleniem pierwszej pomocy osobie poszkodowanej zdążyć złapać/ubić agresora i pokazać lekarzowi, żeby ułatwić szybką diagnozę i otrzymać odpowiednią surowicę. W większości krajów najbardziej "jadowite" stworzenia, z jakimi możecie mieć do czynienia, to mrówki. Wyczuwają niezamknięte szczelnie pożywienie z daleka i przychodzą liczną gromadą. Czasem gryzą. Boleśnie gryzą.

10. Drobne urazy ortopedyczne

Na koniec wracamy do Oli, która znowu potknęła się o kamień albo zderzyła się z impetem z krawężnikiem i wybiła sobie palec (tylko jakim cudem był to kciuk?). Altacetu na miejscu nie widzieliśmy, ale wodę, ocet i bandaże już tak, więc na opuchliznę można zastosować tę metodę. Przy bólach mięśni czy stawów w aptece znajdziecie te same marki, które są dostępne w Polsce. Żele rozgrzewające, chłodzące, przeciwbólowe, okłady itp. Nie ma sensu ciągnąć ich ze sobą z Polski na wszelki wypadek.



Profilaktyka przedwyjazdowa

O wielu rzeczach warto myśleć przed, a nie po :) Przed wyjazdem przyda się odnowienie szczepień. Na pewno na dur brzuszny, błonicę, tężec, WZW A i B. Być może także na wściekliznę. Warto skonsultować się z lekarzem medycyny podróży lub poszukać informacji w profesjonalnych medycznych serwisach.

A jeśli ktoś wybiera się w naprawdę niedostępne rejony i przewiduje, że będzie musiał pić wodę z niepewnego strumyka, niech pamięta o chlorowych tabletkach odkażających wodę. Mogą się one przydać także w przypadku katastrof naturalnych, kiedy normalne dostawy wody zostaną odcięte i trzeba będzie czekać na pomoc z zewnątrz.

Warto też pamiętać, że najczęściej spożywana w Azji woda (również tania woda butelkowana) jest oczyszczana metodą odwróconej osmozy, co powoduje, że jest bezpieczna, ale także pozbawiona naturalnie występujących w niej minerałów. Spożywanie dużej ilości takiej wody (a w tropikach płynów przyjmuje się dużo) może powodować nadmierne wypłukiwanie z organizmu mikroelementów przyswajanych z pożywienia. Nie jest to regułą, wiele zależy od indywidualnych nawyków żywieniowych. Miejscowi często rozpuszczają w wodzie proszkowane "oranżadki" albo popularne Milo zawierające niezbędne w codziennej diecie witaminy i minerały.

Podsumowanie

Czytając powyższe możecie odnieść wrażenie, że straszni z nas pechowcy, o ile nie ostatnie pierdoły. Jeśli jednak rozłoży się powyższe punkty na 13 miesięcy w całkowicie innym otoczeniu i dodatkowo podzieli na dwie osoby, to nie jest wcale tak źle. Powiem więcej, jeśli cała wyprawa skończy się zaledwie z takimi "problemami", to będziemy mogli mówić raczej o tym, że w sumie los nam sprzyjał. Nawet, jeśli czasem trzeba było trochę pocierpieć. Czyż cierpienie nie uszlachetnia?

Podkreślę jeszcze raz, że nawet osoby zapobiegliwe nie muszą ciągnąć ze sobą całej apteczki. Bo po pierwsze wszystkich sytuacji nie da się przewidzieć, po drugie przechowywanie leków w warunkach przemieszczania się w gorącym klimacie może skończyć się utratą przez nie właściwości leczniczych, a po trzecie naprawdę wszystko, czego ludzie potrzebują do powrotu do zdrowia znajdzie się na miejscu, w dodatku w dawkach i substancjach dostosowanych do lokalnych warunków. Chociaż jeśli ktoś ma tendencję np. do łykania prochów przeciwbólowych jak dropsów z byle powodu, to niech dla spokoju sumienia weźmie ze sobą na drogę coś z kraju. Byle nie za dużo.

I jeszcze jedno: jeżeli przyjmujecie na stałe jakieś leki i zamierzacie wziąć ze sobą ich większy zapas, nie zapomnijcie zabrać też ze sobą informacji od lekarza (w języku angielskim) uzasadniającej konieczność zażywania tych leków. Ze względu na bardzo restrykcyjne przepisy antynarkotykowe w krajach azjatyckich większa ilość nieznanych z nazwy substancji może wywołać zainteresowanie służb celnych. W takiej sytuacji wyjaśnienie lekarza (im więcej pieczątek tym lepiej) z dużym prawdopodobieństwem załatwi sprawę.


Komentarze

Łączna liczba wyświetleń