Zaglądając przez komin w otchłań piekieł - czyli trekking na wulkan Bromo (Indonezja)

Wyspy Indonezji wchodzą w skład tzw. Pacyficznego pierścienia ognia, czyli strefy częstych trzęsień ziemi i erupcji wulkanicznych, która otacza Ocean Spokojny od Nowej Zelandii, poprzez wschodnią Azję (wliczając kraje wyspiarskie) aż po zachodnie brzegi obu Ameryk. Na tym obszarze występuje ok. 90% wszystkich czynnych wulkanów. A ponieważ w Indonezji znajduje się ponad 120 czynnych wulkanów i wiele z nich znalazło się na naszej trasie z Yogyakarty w stronę Bali, nie sposób było oprzeć się pokusie, by zajrzeć wprost w trzewia jednego z nich. Tak narodził się pomysł trekkingu na wulkan Bromo (przyznajmy, jeden z bardziej dostępnych a przez to najpopularniejszych wśród turystów), a oto, co z tego wyszło...



Wulkan Bromo znajduje się we wschodniej części Jawy. Żeby na niego dotrzeć, trzeba dostać się najpierw do miejscowości Probolinggo (możliwości jest wiele, chociaż my polecamy pociąg - podróż jest długa, np. z Yogyakarty zajęła nam ok. 9 godzin, ale przynajmniej można się podnieść z miejsca i rozprostować kości; autobusem byłoby jeszcze dłużej - około 13 godzin i z pewnością mniej komfortowo; cena pociągu - w klasie ekonomicznej - to 100 tys. rupii, czyli ok. 7-8 USD za osobę). Bilet na pociąg można kupić przez internet na stronie tiket.com. Lepiej nie zwlekać do ostatniej chwili, bo może się okazać, że cała pula biletów została wyprzedana. Ważne: rezerwacja internetowa nie jest biletem, ten można wydrukować sobie samodzielnie w automacie na stacji kolejowej podając numer rezerwacji. Żeby wejść do pociągu trzeba będzie okazać ważny bilet i paszport. I nie przejmujcie się, jeśli nie zdążycie zjeść śniadania. Zarówno w pociągu jak i w autobusach cały czas oferowane jest coś do zjedzenia i picia. Króluje ryż :)

Prawdziwa przygoda zaczyna się w Probolinggo. Najpierw bierzemy bemo (minibus z ławeczkami wzdłuż okien "na pace") z dworca kolejowego na dworzec autobusowy, Skromne 5.000 rupii za osobę, więc bez "przegięcia". Ale możecie być pewni, że bemo z własnej woli nie zawiezie was na dworzec. Zatrzyma się kilkaset metrów wcześniej przy zaprzyjaźnionej agencji turystycznej, żebyście mogli nabyć jej usługi. Już w tym momencie trzeba wykazać się sporą asertywnością i stanowczo (acz spokojnie, to w końcu Azja) domagać się podwiezienia na dworzec. Zagubieni turyści mogą nie wiedzieć, czy są we właściwym miejscu, ale lokalizację dworca można śledzić w mapach Google.

W pobliżu dworca (przy głównej ulicy, nie w terminalu) stoją busiki jadące do miejscowości Cemara Lawang. Nie sposób ich przegapić, po drodze trafia się na co najmniej kilku naganiaczy. Ciekawostką jest to, że busiki nie odjeżdżają o stałych godzinach, a czekają na zapełnienie pasażerami. W momencie, kiedy dotarliśmy, czteroosobowa grupa czekała już od dwóch godzin, a my też czekaliśmy jeszcze kolejne kilkadziesiąt minut, Częstą praktyką jest pokrywanie przez grupę kosztu pustych miejsc, by uniknąć straty czasu, Zasada jest taka: za przejazd płaci się 35.000 rupii, pod warunkiem że busik jest pełen (16 pasażerów), Jeśli nie jest, koszt całego busa (560.000 rupii dzieli się przez faktyczną liczbę pasażerów - oczywiście jeśli chcą płacić ekstra). W naszym przypadku kierowca upchnął do pojazdu 18 osób, ale ku "zaskoczeniu" nie wpłynęło to na obniżenie ceny...

Po ponad godzinie jazdy (od połowy drogi ostre zakręty, mocno pod górę i coraz zimniej) docieramy do miejscowości Cemara Lawang, która jest bazą wypadową dla wypraw na Bromo.



Cemara Lawang to nieduża, górska wioska położona na wysokości ok. 2.200 m.n.p.m. Praktycznie cała miejscowość składa się z rodzinnych pensjonatów (homestay), hoteli i jadłodajni (warung). Jak na indonezyjskie warunki jest drogo. Co do zasady nie ma problemów z noclegami i nie trzeba rezerwować ich z wyprzedzeniem, my mieliśmy jednak "szczęście" trafić podczas narodowego święta, kiedy tłumy Indonezyjczyków rzuciły się do podróżowania Szukanie noclegu zajęło więc nam pół godziny a nie 3 minuty i nie bardzo mogliśmy marudzić na warunki. Dostaliśmy więc to, co oferuje przeciętny homestay: mały pokój z łóżkiem i stolikiem - i tyle, a do tego wspólną łazienkę z toaletą "małyszówką" i prysznicem - balią z polewaczką. Bez ręczników, ale z czystą pościelą i wypranym kocem. Czyli warunki schroniskowe w stylu indonezyjskim. Ok. 15 USD za noc, co wydaje się standardową ceną w miejscowości (generalnie w Indonezji za taką cenę można znaleźć przyzwoity - choć nie ekskluzywny - pokój z prywatną łazienką w stylu zachodnim). Oczywiście można zatrzymać się też w hotelu o wyższym standardzie, ale ceny są absurdalne. Jeśli ktoś jednak miałby ochotę na luksus w górach, to tuż przy ścieżce w kierunku wulkanu znajduje się Cemara Indah Hotel, obecny także na booking.com, oraz mnóstwo innych opcji.

Wiele osób przyjeżdża do Cemara Lawang późnym wieczorem, zrywa się o 3:30 żeby zdążyć pstryknąć kilka fotek o wschodzie słońca i wczesnym przedpołudniem ucieka dalej. My polecamy zostać na miejscu ciut dłużej, ponieważ widoki i możliwości rekreacji są niesamowite. A z tym wschodem słońca... Cóż, może jesteśmy zbyt leniwi, a może zraziliśmy się po prostu do masowo polecanych atrakcji typu "wschód słońca gdzieś tam" zrywając się o nieludzkiej porze w Angkor Wat i nie widząc w tym nic nadzwyczajnego. Dla nas są przereklamowane, a widoki w ciągu dnia i tak nas oczarowały.

Warto zacząć od spojrzenia na okolicę z odleglejszej perspektywy i wybrać się na punkt widokowy (na mapach oznaczone są 2 takie punkty), do których prowadzi główna droga w Cemara Lawang. Góry są piękne, powietrze rześkie, a słoneczko przyjemnie przygrzewa.






Po drodze nie obejdzie się bez przynajmniej kilku "selfie" z miejscowymi. Cóż, jeśli im to sprawia radość, to mi też :)


Po dotarciu do Viewpoint 1 (ok. 1h "spaceru" z wioski, wędrówka nie jest bardzo wyczerpująca, dopiero na ostatnich wzniesieniach jest trochę męcząco) można delektować się widokiem wulkanu Bromo wyrastającego pośrodku ogromnej, płaskiej kaldery, której wiek szacowany jest na kilkaset tysięcy lat. Krajobraz sprawia wrażenie księżycowego.




Stamtąd można kontynuować wspinaczkę do Viewpoint 2, ale nas jakoś dziwnie ciągnie do wulkanu. Wracamy tą samą drogą i jeszcze przed wioską schodzimy stromą ścieżką na dno kaldery. Przy okazji okazuje się, że po drodze nie ma żadnej "budki biletowej" (po fakcie dowiadujemy się, że takowa znajduje się przy głównym dojściu od strony Cemara Lawang do wulkanu, a opłata za wstęp na teren parku narodowego jest dość słona, ponad 20 USD od osoby). Okazuje się, że to co z góry wyglądało na cieki wodne jest w rzeczywistości morzem pyłu wulkanicznego poprzetykanego gdzieniegdzie przesuszoną roślinnością trawiastą.




Marsz w takich warunkach nie należy do największych przyjemności. Pył wulkaniczny przypomina drobniutki piasek plażowy, a stopy zapadają się w nim. Pył pokrywa wszystko i wzniecany wiatrem wdziera się wszędzie: buty, spodnie, aparat, skóra, oczy, nos, uszy, tak że jeszcze 2 dni później będziemy widzieli jego ślady. Po jakimś czasie z zazdrością patrzymy na leniwców podjeżdżających pod wulkan samochodem terenowym albo motocyklem. Ale co to by była za frajda?

Wreszcie docieramy do stóp wulkanu. Jeszcze tylko pokonanie w pionie 133 metrów (stromą ścieżką plus schody), z cudnymi widokami na stronę, z której dotarliśmy...





... i mogę postawić stopę na brzegu krateru wulkanu. Pierwsze podejście jest nieudane. Wiatr nawiewa w moją stronę dym wydobywający się ze środka, a ja krztusząc się i łzawiąc od oparów siarki zbiegam kilka stopni w dół. Obwiązuję usta i nos nawilżoną wodą paszminą wyrwaną Oli i drugie podejście okazuje się bardziej udane. Zaskakuje hałas - dudnienie wydobywające się z głębi ziemi. To naprawdę robi ogromne wrażenie. Ale ponieważ z krateru ciągle wydobywa się dym, nie jestem w stanie dostrzec dna i dowiedzieć się, jaki diabeł tam siedzi :)



Potem jest już z górki. Uśmiecham się szeroko do tych, którzy zasapani dopiero na górę podchodzą. Obowiązkowe selfie. Marsz przez piaszczystą kalderę i wspinaczka pod górę z powrotem do Cemara Lawang. Tym, których przy trekkingu na Bromo będzie gonił czas (np. będą chcieli zdążyć na wschód słońca), przyda się informacja, że na dotarcie z wioski na szczyt krateru należy założyć ok. 1,5 godziny. Od osób, z którymi rozmawialiśmy, wiemy, że w porze wschodu słońca jest tam dosyć tłoczno. Najprostsze do znalezienia zejście do kaldery z wioski znajduje się tuż obok Cemara Indah  Hotel (na zakręcie drogi, przechodzi się pod rurą wodociągową na prawo od budki strażnika).

Może warto więc tak jak my wybrać się o mniej obleganej porze? Bo to, że warto wybrać się w ogóle, wiemy na pewno!

PS. Ponieważ miejscowości typu Lawang jest na Jawie sporo, dla ułatwienia mapka lokalizacyjna:

Komentarze

Łączna liczba wyświetleń