Czy turysta to bankomat - czyli co irytuje podróżnika w Indonezji

Czasami myślę, że fajnie byłoby być takim chodzącym bankomatem. Kiedy potrzebujesz gotówki, wyciągasz kartę z portfela, przeciągasz ją przez... co tam sobie chcesz (tylko bez skojarzeń!), a z podajnika wysuwa się plik banknotów. Zdecydowanie niefajnie jest natomiast, kiedy trafia się do miejsca, gdzie mnóstwo ludzi widzi w twoich oczach symbol dolara i masz wrażenie, że naprawdę wiele z nich myśli tylko o tym, jak oskubać cię z gotówki. Nie, nie chodzi o kradzież. Chodzi o naciąganie, kłamstwa i kłamstewka, wprowadzanie w błąd, zawyżanie cen. Zdarza się to niemal we wszystkich miejscach na świecie w stosunku do turystów, ale powiedzmy sobie szczerze: ze wszystkich dotychczas odwiedzonych przez nas krajów to właśnie w Indonezji takie zachowania miejscowych osiągnęły wręcz absurdalny poziom. 



Skutek jest taki, że praktycznie od pierwszych dni nie byliśmy w stanie zaufać informacjom, jakie nam przekazywano i do końca pobytu zmuszaliśmy się do zachowania "nieustannej czujności", jakby powiedział Szalonooki Moody, jeden z bohaterów Harry'ego Pottera.
Co zatem tak bardzo irytuje?

1. Zawyżanie cen produktów

Bardzo istotne jest dowiedzieć się jak najszybciej, jaki jest realny poziom cen. Jeśli chodzi o produkty żywnościowe, najlepiej odwiedzić lokalny supermarket i przyjrzeć się metkom cenowym. Uff, w supermarkecie nie trzeba negocjować! Ewentualnie można trochę blefować i z założenia nie zgadzać się na pierwszą cenę u ulicznych sprzedawców.

Przykład: targ w Ampenan. Gigantyczna kiść bananów (jakieś 2 kilo), która się do mnie z daleka uśmiecha. Podnoszę, pytam o cenę, sprzedawca taksuje mnie wzrokiem (szacując zapewne zasobność mojego portfela) i mówi bez skrępowania: 40 tys. rupii (3 dolary). Nawet nie chce mi się śmiać, odwracam się na pięcie i mówię, że za pół ceny mogę to samo mieć w każdym sklepie. "Ok, ok, bierz za 10 tys". I to jest fair cena (2/3 dolara). Ale niesmak pozostaje.

2. Zawyżanie cen usług

Dotyczy to przede wszystkim cen transportu, gdzie trzeba umawiać się na cenę. Większość kierowców będzie chciała co najmniej podwoić wysokość rachunku. Nawet jeśli cena przejazdu na jakiejś trasie ustalona jest jako stała.

Przykład: wspomniany wyżej targ w Ampenan. Czekam na bemo, które zawiezie mnie do domu. Stała cena to 5.000 rupii od osoby. Najpierw kierowca proponuje mi czarter całego pojazdu za 80 tys. rupii. Odmawiam, mówię że chcę jechać transportem publicznym i poczekam, aż zbierze się więcej pasażerów. Kierowca niezbyt zadowolony pyta, ile chcę zapłacić. "5.000, tyle co zawsze na tej trasie". "Dziesięć tysięcy?" - pyta niezrażony. Dopiero twarde nie z mojej strony kończy dyskusję i jedziemy w normalnej cenie. Ale niesmak pozostaje.

Komfort psychiczny daje podróż taksówką z licznikiem, ale nie będzie to najtańsze rozwiązanie (chociaż ciągle tanie w porównaniu np. z Polską). A w przypadku bemo można zawsze podpatrzeć ile płacą miejscowi i nie wdając się w dyskusję podać przy wysiadaniu odliczoną kwotę kierowcy.

Podobne doświadczenia dotyczyły wynajmu samochodu z kierowcą. Rozstrzał cenowy w sąsiadujących ze sobą agencjach był gigantyczny: od niecałych 30 dolarów do trochę ponad 100 za dzień. Może w negocjacjach cenowych pomogłoby wybranie się tam w podartych spodniach? ;)

3. Kłamstwa i kłamstewka

Jakież to niestworzone historie powstają w głowach tych ludzi, byle tylko "przytulić" trochę gotówki od nieświadomego turysty. Tutaj przykładów mogłyby być setki, ale ograniczę się do kilku najciekawszych.

Podróż z Lomboku na wyspy Gili. Możecie po drodze usłyszeć, że tanie publiczne łodzie zostały właśnie dzisiaj odwołane, ale macie szczęście i u tego dobrego człowieka możecie załatwić sobie prywatną łódź za bardzo niską cenę (jakieś 30 razy drożej niż publiczna łódka). Usłyszycie, że to ostatnia szansa żeby kupić środek odstraszający komary, na wyspach w sklepach go nie ma (bzdura). Powozy konne będą chciały was podwieźć całe 800 metrów ("to bardzo, bardzo daleko") za kilka dolarów (normalna cena jeśli już ktoś musi podjechać zamiast się przejść to 1,5 dolara ale za dwie osoby).

Podróż autobusem: "tak, ten autobus jedzie do Banyuwangi, karteczka Jember jest przez pomyłkę. Autobus jest ekspresowy, nie zatrzymuje się po drodze" (a jak już zapłacisz i wsiądziesz, zaliczysz kilkadziesiąt przystanków po drodze). A na koniec w Jember przesadzą cię do rozpadającego się grata i nawet nie masz komu zaprotestować. Dobrze, że przynajmniej nie każą drugi raz płacić...
Standardem jest mówienie, że autobus na który patrzysz jest ostatnim w tym dniu i jeśli nim nie pojedziesz to utkniesz na dobre (to się chyba nazywa metodą "uciekającej okazji" o ile dobrze pamiętam szkolenia z wywierania wpływu). 

Podróż bemo: czekasz przy drodze na pojazd (zwykle max. kilka minut), podchodzi jakiś człowiek i oferuje podwózkę do miasta za 80 tys. rupii. Uprzejmie odpowiadasz, że w przypadku bemo za 2 osoby zapłacisz 10 tys. więc jego oferta raczej nie jest konkurencyjna. Koleś zaczyna opowiadać, że właśnie jest przerwa lunchowa, żadne bemo nie jeździ i nie będzie jeździć przez najbliższe 2 godziny. Niezrażony odpowiadasz, że masz czas i możesz czekać, a 3 minuty później, siedząc już na pace "bemo" masz ochotę takiemu naciągaczowi pomachać radośnie (wersja dla oswojonych z lokalnym klimatem) albo pokazać środkowy palec (wersja dla niekulturalnych, którym właśnie wyparowały resztki cierpliwości).

4. Jesteś biały - leżysz na kasie i na pewno pragniesz się jej pozbyć

To nawet trochę zabawne. Dostaliśmy kilkadziesiąt ofert zakupu ziemi, domów. Wszystko "very cheap cheap cheap". Tylko że to ich "tanie" to było nawet milion dolarów. Nie wiem, może niektórzy zabierają takie kieszonkowe w podróż, ale zakładanie, że każdy turysta dysponuje takim majątkiem oznacza utratę kontaktu z rzeczywistością. Dodatkowo wszystko to okraszone tekstami: "No co to dla ciebie. Jesteś z Europy". 

W Indonezji po raz pierwszy spotkaliśmy się też z wyciąganiem ręki po pieniądze przez zwyczajnych ludzi, nie jakichś żebraków, włóczęgów czy dzieci. O ile wcześniej na Filipinach można było usłyszeć od dzieci "Give me money" kwitowane przez nas uśmiechem, tutaj o pieniądze potrafili prosić ludzie wracający z zakupami na przystanku autobusowym (Yogyakarta), albo pracownik hotelu, w którym zatrzymaliśmy się przez pierwszy tydzień. Potem niemal dzień w dzień, jak tylko nas spotkał, wykonywał ten charakterystyczny gest palcami oznaczający pieniądze. Teoretycznie z uśmiechem na ustach, ale nie czuliśmy się z tym komfortowo. Przestał, kiedy zaproponowałem, że kupię mu w aptece maść na swędzące palce :)

5. Naciąganie na usługi dodatkowe

Oddajesz rzeczy do prania. Umawiasz się na odbiór za 2 dni. Cena usługi: 5.000 rupii za kilo. Bardzo tanio mówiąc szczerze. Pranie przyjeżdża następnego dnia, a rachunek odpowiada usłudze ekspres: 10.000 rupii za kilo. No przecież dla turysty to pestka, a pranie przyjechało wcześniej! Tylko spora asertywność: "Możesz to sobie zabrać i dostarczyć jutro jak się umawialiśmy" pozwala na to, by postawić na swoim. Ale niesmak pozostaje (hmmm, czy ja już to mówiłem?)

6. Where are you going?

Dziwny jest sposób na zaoferowanie swoich usług transportowych. O ile niektórzy kulturalnie będą wołać do ciebie: "Transport? Transport" (co jest dla mnie w pełni zrozumiałe, z tego żyją), spora grupa bez żadnych ceregieli zapyta cię, dość inwazyjnie moim zdaniem, "Dokąd idziesz/jedziesz?" i obrazi się, jak ich zignorujesz, albo odpowiesz wymijająco "Do domu", "Wiem, dokąd idę", chociaż po 50-tym tego typu pytaniu  w ciągu dnia jedyna odpowiedź jaka ciśnie się na usta to "Nie twój zas... markany interes" ;) Ale jesteśmy kulturalni, reprezentujemy w końcu nasz kraj za granicą. Trzymamy nerwy na wodzy. No dobra, zwykle trzymamy ;)

PS. Jeśli idziesz drogą, a z tyłu coś trąbi, to na 99% jest to taksówka albo bemo, które chce cię podwieźć. Tu trąbienie nie wyraża negatywnych emocji :)

7. Zaprzyjaźnianie się na siłę

Taka metoda wywierania wpływu. Leżysz sobie na plaży z nosem w Kindle'u, podchodzi sprzedawca czegoś-tam (najczęściej sarong), siada obok ciebie i zaczyna gadać. Pytania typu: skąd jesteś, gdzie się zatrzymałeś, jak masz na imię, ile macie dzieci itd. Wrodzona uprzejmość nie pozwala powiedzieć wprost "Idź sobie człowieku", ale odpowiadanie półgębkiem i konsekwentne trzymanie nosa w książce odnosi skutek dopiero po kilku minutach, po tym jak cała oferta zostanie przedstawiona a ty po raz 15-ty odpowiesz "Nie, dziękuję". 

Porada praktyczna: powiedzenie "dziękuję" po indonezyjsku znacząco przyspiesza pozbycie się natręta. Dla tych, którzy się tam w niedługim czasie wybierają, przedstawiam magiczne słowo: Terima Kasih, wym. "trimakasi", bez zmiękczenia "s" i z lekkim przeciągnięciem ostatniej sylaby. 

8. Ceny w restauracjach

Naprawdę nie rozumiem, skąd ta mania pokazywania w menu cen netto (no dobra, chodzi o to, żeby na pierwszy rzut oka pokazać niższe ceny). Dość powszechną praktyką jest doliczanie do rachunku 10% podatku i 5% serwisu, a to już w sumie robi różnicę. Praktyka pokazywania cen netto dotyczy nawet takich miejsc jak McDonald's czy inne KFC. Jako konsumenta interesuje mnie cena finalna, a doliczanie obowiązkowego "serwisu" nawet w Polsce mnie irytuje (chociaż zwykle zostawiam napiwki; chcę jednak, żeby to była moja decyzja i gratyfikacja za profesjonalną obsługę, a nie przymus).


No dobrze, właśnie wyrzuciłem z siebie skumulowane negatywne emocje. Nie zrozumcie mnie źle: nie oznacza to, że każdy w Indonezji będzie próbował was "wyrolować". Spotkaliśmy mnóstwo ludzi, którzy autentycznie dzielili się z nami pożytecznymi informacjami i szczerze chcieli pomóc. Ale mentalność dużej grupy ludzi jest jaka jest i trzeba się z tym liczyć (cóż, zwyczajów handlowych uczyli się od arabskich kupców, którzy dotarli tu przed wiekami). Przy krótkim pobycie wakacyjnym nie ma większego znaczenia, czy za transport zapłaci się równowartość 10 czy 20 złotych, ale prawda jest taka, że gdybyśmy się nie pilnowali na każdym kroku, nasz dwumiesięczny pobyt okazałby się znacznie droższy niż był w rzeczywistości. 

Mój wpis nie ma na celu zniechęcenia do odwiedzin Indonezji, ponieważ jest to piękny kraj z mnóstwem serdecznych ludzi i z pełnym przekonaniem napiszę, że cuda natury, jakie można na własne oczy zobaczyć, warte są poświęceń :) Zwracać uwagę na czarne owce i złe przyzwyczajenia ludzi jednak trzeba, szczególnie jeśli władze Indonezji postawiły sobie ambitny cel, żeby znacząco zwiększyć liczbę turystów odwiedzających kraj.

A zanim sytuacja zmieni się na lepsze, nieustanna czujność!



Komentarze

  1. Do tej pory podróżowałam głównie po Europie, gdzie na szczęście sytuacja z naciąganiem turystów nie wygląda aż tak drastycznie jak np. w krajach Azji Południowo-Wschodniej, ale faktycznie słyszałam wiele opowieści o tym jak łatwo na różnych krańcach świata paść ofiarą naciągaczy. Podobno najlepsza metoda na uchronienie się przed zbyt wysokimi cenami itd. to maksymalnie wtopić się w tłum i zachowywać się równie pewnie siebie co lokalni mieszkańcy uparcie twierdząc, że się wie, że coś jest tańsze niż podawana przez sprzedawcę cena. Działa podobno w 100% przypadków. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W 100% trafne spostrzeżenia :) Tylko jest małe zastrzeżenie: w tłum można się wtopić jak już "złapie się" trochę tych lokalnych zasad. Na początku turysta zwykle będzie płacił gapowe.

      Zachowanie "na pewniaka" znakomicie sprawdzało nam się po kilku dniach przy podróżach bemo. Po prostu łapaliśmy pojazd, bez pytania o cenę wsiadaliśmy, potem dzwoneczek na suficie żeby wysiąść, odliczona kasa do rąk kierowcy i żaden nie śmiał zaprotestować :) Zakładał z góry, że WIEMY. Tylko to było możliwe dopiero po tym, jak zapytaliśmy jednego z miejscowych, który zagadywał nas po drodze, ile za taki przejazd się płaci :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń