Shopping po filipińsku

Wspominałem we wcześniejszych wpisach co nieco o robieniu zakupów na wyspach. Dziś trochę więcej informacji praktycznych: co, gdzie i jak, żeby ułatwić zadanie tym odważnym, którzy chcieliby pójść naszym śladem :)

Zacznijmy od cywilizacji:







Centra handlowe. Czyli z amerykańska "malls". Jak na 100-tysięczne miasto (Tagbilaran) jest ich tu naprawdę dużo (Bohol Quality Mall, Island City Mall, Compu Mall itd.). Niczym nie odróżniają się od swojskich "Galerii Motłochu" albo innych "Arkadii". Dostać tu można wszystko, są znane międzynarodowe sieciówki, tania elektronika i supermarkety "full wypas". Naprawdę niczego nie brakuje, a z punktu widzenia turysty szał zakupowy ograniczać może jedynie kwestia transportu do domu (z wypchanym plecakiem można się już nie zmieścić do przeładowanego, jak na zdjęciu poniżej, jeepneya)
Jak na porządną galerię handlową przystało, jest kino i centrum rozrywki. Ewidentnie "konsumpcyjny" sposób spędzania wolnego czasu dotarł też tutaj.




Znajdzie się nawet salon fryzjerski, ale 150 pesos (12 zł) za strzyżenie to horrendalna jak na filipińskie warunki cena! :) Na Panglao fryzjer w "budzie" kosztuje 30 pesos (2,4 zł). Ten przykład doskonale pokazuje, jak nisko ceniona jest na Filipinach praca ludzi...

Rynek. Dla tych, którzy uważają, że najlepsze jaja to te prosto od krowy (czy jakoś tak), a warzywa i rybki z supermarketu nie umywają się do tych kupionych z pierwszej ręki, idealnym miejscem na zakupy będzie rynek. Każde szanujące się miasto i większa wioska ma swój własny (co najmniej jeden), z czego najważniejszy jest zawsze "central market". Jak ten poniżej, w Tagbilaran, zlokalizowany tuż obok Island City Mall i dworca autobusowego


Czego tu nie ma... Świeże warzywa, owoce, ryby (czuć na kilometr) i całe mnóstwo innych artykułów pierwszej (i drugiej) potrzeby. Jadłodajnie, stoiska typu "szydło, mydło i powidło", second handy... Jedyne, co odróżnia filipiński rynek od polskich bazarków i ryneczków to to, że nie rozjedzie Was tu swoim wózkiem zakupowym żadna "babcia"  ;) W ogóle, starsi ludzie są na Filipinach jakoś tak mało widoczni.





Swoją drogą, czy to tylko ja byłem takim ignorantem, że wchodząc w Polsce do sklepu po ryż swój wybór ograniczałem do tego, czy jest w kilogramowym opakowaniu czy też w foliowych woreczkach po 100 gram? Bo tutaj jak poprosiłem o kilogram ryżu, to dostałem pytanie: którego? A skąd ja biedny miałem wiedzieć, że są różne gatunki...


Teraz już będę wiedział :)

Mała uwaga: mimo, że handel na rynkach odbywa się przez cały tydzień, to największa oferta jest bez wątpienia w soboty i niedziele w godzinach przedpołudniowych. A i rybki kupione przed południem są takie jakby bardziej świeże. Tak więc rynek to nie jest raczej opcja zakupowa dla śpiochów.

Convenient stores :) Pod tą szumną nazwą kryją się te wszystkie rodzinne biznesy, małe sklepiki (zwykle okratowane, gdzie zakupy robi się przez mały otwór w kratach), które (nie przesadzając) można znaleźć średnio w co piątym domu. Naprawdę, jestem pełen podziwu dla przedsiębiorczości localsów.



Asortyment w tych sklepikach jest różny. W niektórych można dostać tylko chipsy, papierosy, colę i alkohol. Inne to całkiem przyzwoicie zaopatrzone "wiejskie sklepiki" z różnorodnymi, spożywczymi i przemysłowymi artykułami. Jeszcze inne to połączenie sklepu z uliczną jadłodajnią. Grunt, że mając taki sklep pod bokiem, z głodu zginąć się nie da. W każdym natomiast sklepie, bez wyjątku, można zakupić doładowanie kart prepaid operatora Smart. Takiej dystrybucji to nie ma chyba żaden operator w Polsce.


Ceny w tych lokalnych sklepikach są o kilka-kilkanaście procent wyższe niż w supermarkecie, odzwierciedlają koszty transportu i niewielki narzut dla sprzedawcy.

Handel obwoźny. Przez kilka dni po przyjeździe zastanawialiśmy się, co to za irytująco-przerażająca melodyjka rozlega się na drodze kilka razy dziennie. Przerażająca, bo wiecie, przypominają się te wszystkie amerykańskie horrory, gdzie swoim wozem do dzielnicy podjeżdża clown-morderca ;)
Okazało się, że to nie amerykański, a filipiński, nie clown, a lodziarz, i nie morderca, a sprzedawca. Ale reszta, jak w Radiu Erewań, się zgadza. Sporo jest takich motocyklowo-rowerowych sprzedawców. Lody, pieczywo, owoce i warzywa, fast-food...

Tak jak wspomniałem, przedsiębiorczość jest tutaj cechą powszechną, a handel kwitnie. Nieważne co, byle coś robić, zarobić kilka pesos i przeżyć do jutra. A potem od nowa, wraz ze wschodem słońca. Jak chomik na karuzeli. Skądś to znamy, prawda?

Przykładowe ceny różnych artykułów możecie zobaczyć na stronie Koszty życia



Komentarze

Łączna liczba wyświetleń