Patong na wyspie Phuket, czyli nie taki diabeł straszny

Przeglądając blogi, fora podróżnicze i strony internetowe można dojść do wniosku, że najsłynniejsza plaża na tajlandzkiej wyspie Phuket - Patong Beach - to tłumy ludzi, hałas, drożyzna, siedlisko zła wszelkiego, a sam diabeł na widłach podrzuca turystycznych rozpustników tuż przed wepchnięciem ich do kotła z rozgrzaną smołą (no chyba że komuś Belzebub niestraszny) - generalnie nic ciekawego i należałoby ją omijać szerokim łukiem. A my, spędzając trochę czasu w tym miejscu i "wchodząc w buty" osoby, która przyjeżdża do Tajlandii na np. dwutygodniowy urlop, takiej miażdżącej krytyce tego miejsca byśmy nie poddali. Dlaczego?



Patong znajduje się w środkowo-zachodniej części wyspy Phuket, w odległości ok. 15 km. od miasteczka Phuket i ok. 35 km. od międzynarodowego lotniska o tej samej nazwie. Miejscowość położona nad morzem, z jednej strony otoczona górami, z drugiej długą, szeroką i piaszczystą plażą ciągnącą się na długości dwóch-trzech kilometrów (w zależności od tego kto pisze i jak liczy; nie warto spierać się jednak o długość, bo piasku wystarczy dla wszystkich), jest najpopularniejszym celem turystycznych wypraw na południe Tajlandii. Nie jest to raczej miejsce dla ludzi szukających świętego spokoju i plaż na wyłączność w niedostępnych rejonach, ale nie wszyscy znowu szukają pustelni na czas urlopu...

Przyznajmy szczerze, do Patong ściągnęły nas dwie rzeczy: chęć włączenia się na moment w typowo turystyczny nurt (nie chcemy wieść przez cały czas życia pustelników) i - o dziwo - bardzo niskie ceny zakwaterowania, najniższe na całej wyspie. To było dla nas spore zaskoczenie, ale sprawdziła się tu podstawowa zasada ekonomii dotycząca podaży i popytu: turystyczna baza lokalowa jest ogromna, a u progu wysokiego sezonu turystów nie ma jeszcze tak dużo. Mogliśmy więc popławić się w luksusach płacąc grosze, kosztem trochę dłuższego spacerku do plaży (ok. 1,2 km). 

Popatrzmy zatem oczami urlopowicza na następujące kategorie:

Plaża

Jeszcze w połowie listopada nie widać było wielkich tłumów. Owszem, turystów było dużo, ale nikt nie wchodził sobie w drogę. Z każdym dniem robiło się trochę tłoczniej, chociaż cały czas daleko było do plażowych obrazków typu "ręcznik przy ręczniku" jak we Władysławowie w szczycie sezonu. Piszę to tylko dlatego, że być może w absolutnym szczycie sezonu wrażenia mogą być zgoła inne.



Tak jak wspomniałem, plaża jest długa, szeroka i piaszczysta. Woda ciepła, chociaż nie krystalicznie przejrzysta. Na plaży - jak to na turystycznej plaży - parasole i materace do wynajęcia (za jakieś 100 bahtów za dzień), skutery wodne, parasailing, przejażdzki na bananie i mnóstwo obnośnych sprzedawców dóbr wszelakich (króluje "bija, bija" czyli wymawiane kaleczoną angielszczyzną piwo i inne napoje, ale innego towaru też nie zabraknie). Trzeba zaznaczyć, że sprzedawcy nie są nachalni - ignorowani, albo obdarzeni uśmiechem ze słowami "nie, dziękuję" idą dalej, chociaż gdyby chciało się tak sympatycznie odnosić do wszystkich to pewnie w ciągu dnia należałoby wypowiedzieć kilkadziesiąt odmów. Obok plaży przebiega dość ruchliwa droga, co może powodować pewien dyskomfort, jeśli właśnie rozłożyłeś się w cieniu pomiędzy drzewkami a ulicą jedzie mistrz jednośladu z dziurawym tłumikiem.

Zatoczka jest przyjazna dla rodzin z dziećmi. Kąpieliska są wygrodzone bojami, żeby amatorzy sportów motorowodnych nie wchodzili w drogę kąpiącym się, na stanowiskach pracują ratownicy, a wejście do wody jest łagodne i w sumie dość daleko od brzegu jest jeszcze płytko. Fale są niewielkie, woda ciepła - potrzeba więcej? Chyba nie.

Jedzenie

Oferta gastronomiczna przygotowana jest na każdą kieszeń. Oczywiście zgodnie z zasadą, że im bliżej plaży, tym drożej (czasami wręcz absurdalnie drogo). Ale miejsca, które mają zbyt wyśrubowane ceny można omijać i znaleźć rewelacyjne jedzenie za niewielkie pieniądze. Nie jest trudno znaleźć pyszne dania obiadowe w rodzinnych knajpkach za 80-100 bahtów, nie mówiąc o jeszcze tańszym (i równie smacznym) jedzeniu ulicznym, np. na rynku Malin Plaza w południowej części miejscowości. Śniadania - tu również pełen przekrój. "Europejski" porządny zestaw śniadaniowy od 80 bahtów w górę, przy czym ceny za to samo w niektórych miejscach osiągną poziom 200 bahtów. Będąc w Azji naprawdę trudno umrzeć z głodu. Trzeba się jednak przygotować na wyższe wydatki, jeśli chce się jeść po "europejsku". Z jadłodajni szczególnie możemy wyróżnić restaurację Moodee Soitan - za bardzo niskie ceny, bardzo smaczne jedzenie i znakomity serwis.


Zakupy

Jeśli ktoś jest bardzo podatny na pokusy handlu (przepraszam drogie panie, że od razu pomyślałem o was...), to nie powinien zabierać ze sobą zbyt dużo gotówki w portfelu. Sklepy, stragany, stoiska aż uginają się pod nieprzebranymi ilościami elementów garderoby, butów, akcesoriów i pamiątek. Pełno jest pracowni krawieckich szyjących ubrania na miarę. Oczywiście można znaleźć pełen przekrój towarów: od typowego "badziewia", poprzez rzeczy mniej lub bardziej zabawne, po naprawdę fajne. Ceny są przystępne, ale nie zapomnijcie o targowaniu się. Ceny rzucane turystom mają spory zapas na negocjacje. A jeśli trafi się deszczowy dzień, można na kilka godzin zaszyć się w centrum handlowym Jungceylon i zafundować sobie płukanie portfela. Chociaż tam ceny będą raczej przypominały te, które znamy z Europy.



Wycieczki

Phuket to w sumie nie jest duża wyspa. Jeśli komuś znudzi się oglądanie tłumów na plaży Patong, nic nie stoi na przeszkodzie, by udać się na inną. Najbliższa, ze zdecydowanie mniejszym "obłożeniem", znajduje się zaledwie 6 km. na południe. Do tego kilkanaście innych plaż, miasteczko Phuket, posąg Wielkiego Buddy, świątynie. Zabytków się nie spodziewajcie, to nie ten kierunek. Ale nie oznacza to, że trzeba być przywiązanym do jednego miejsca. Można też popłynąć sobie na wycieczkę na inne wyspy (np. popularną Ko Phi Phi). Ale szczegóły dotyczące innych miejsc na Phuket pozostawię sobie na kolejny post.

Zdrowie i uroda

Specjalistą wybitnym w tej dziedzinie nie jestem, ale salony masażu, kosmetyczne, fryzjerskie, spa znajdują się na każdym kroku. "Massaaaaage, Sir?" można usłyszeć kilkadziesiąt razy dziennie. Dziwne, że zawsze z tą samą śpiewną intonacją. O ile masaż praktycznie w całej Tajlandii kosztuje mniej więcej tyle samo (200-300 bahtów za godzinny masaż tajski), to ceny usług fryzjerskich zwaliły mnie z nóg (a regularnie muszę z nich korzystać). Pomijam to, że jest 10-krotnie drożej niż w "budzie" na Filipinach czy Indonezji (w końcu nie wszyscy odważyliby się pójść po nową fryzurę do "rzeźnika", który nie mówi po angielsku i posługuje się nożycami do strzyżenia owiec), ale też trzykrotnie drożej niż moja poprzednia wizyta u fryzjera w Chiang Mai. To pierwszy przypadek, gdzie zauważyłem tak duży rozstrzał cenowy.


Życie nocne

To jest temat rzeka. Ktoś, kto ma ochotę na urlopie nadrobić towarzyskie zaległości lub nawiązać nowe znajomości w odprężającej, wakacyjnej atmosferze, nie zawiedzie się. Barów, restauracji, klubów, dyskotek, knajp karaoke jest mnóstwo w całym mieście. Nie trzeba daleko chodzić. Jest jednak jedno miejsce, które przynajmniej raz trzeba zobaczyć (chociaż niektórym ten jeden raz wystarczy na cały pobyt). Bangla Road, czyli serce życia nocnego na Patong. W ciągu dnia to ulica jak każda inna, z licznymi knajpkami pełnymi tych, którzy nie dzielą poglądu, że dżentelmen nie pije przed dwunastą. Chodnikami, leniwym tempem w spiekocie słońca poruszają się turyści. Ulicą jednokierunkowo jeżdżą pojazdy. Aż zapadnie zmrok. Po zmroku ulica jest zamykana dla ruchu i oddawana w ręce żądnych rozrywek turystów i miejscowych, którzy do wczesnych godzin porannych zajmą jej całą szerokość. Knajpki i miejsca, które w ciągu dnia wyglądają szaro, rozbłyskują feerią barw (króluje róż). Tancerki na stołach, promotorki na ulicach, ladyboye - stawać będą na głowie, żeby zachęcić do spędzenia wieczoru w ich przybytku. Uliczni performerzy zaczną pokazywać swoje sztuczki, podziwiani przez przechodzących turystów z butelką piwa Chang w ręce (tak, spożywanie alkoholu w miejscach publicznych jest dozwolone, o ile wyraźnie nie zakazane odpowiednim znakiem). W niektórych knajpach jest muzyka na żywo, w innych leci muzyka z puszki. Tylko przemieszczając się ulicą i słysząc dolatujące z czterech różnych miejsc dźwięki można dostać zawrotów głowy. Bywa oryginalnie: za 2 minuty wiszenia na drążku można wygrać litr Johnny Walkera (za podjęcie próby płaci się 100 bahtów i patrząc na mizerne efekty próbujących swoich sił, jest to dobry biznes dla organizatora), albo ktoś wręczy wam ulotkę zapraszającą na ping-pong show (jeśli ktoś nie wie co to, niech poszuka informacji w innych miejscach; my o tego rodzaju show w szczegółach rozpisywać się nie będziemy).





I to tak naprawdę tyle, jeśli chodzi o ogólną opinię na temat wakacji w Patong. W pełni zdaję sobie sprawę, że nie będzie to odpowiednie miejsce na urlop dla każdego. Rozumiem opinie tych, którym się nie podobało, pod koniec pobytu też zaczynałem czuć się odrobinę przytłoczony. Ale nie pokusiłbym się opinię, że Patong należałoby zaorać :) Cóż, każdemu według potrzeb!

A może ktoś z Was miał okazję odwiedzić Phuket? Może nawet w szczycie sezonu? Podzielcie się swoimi doświadczeniami, nawet jeśli miałyby przygasić nasz umiarkowany zachwyt miejscówką :)



Komentarze

  1. Podoba, podoba:) Można dostać zawrotów głowy od barw natury i nie tylko. Tylko zazdrościmy, przebywając w zimnej Polsce no i nie na urlopie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie dlatego na urlop do ciepłych krajów trzeba jeździć podczas polskiej zimy. Frajda większa, można się dogrzać i nacieszyć słońcem. Nawet jeśli ryzykuje się przeziębieniem po powrocie ;)

      A żeby nie było tak różowo to przyznam się, że złapała nas dzisiaj na skuterku porządna ulewa i wróciliśmy przemoczeni do suchej nitki. To się nazywa "mokra strona raju" :D

      Usuń
  2. "Phuket to w sumie nie jest duża wyspa" - hahahaa niezłe, to jak nazwać Koh Tao ??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może po prostu mniejszą wyspą? ;) Albo wysepką? :)

      Usuń
  3. spoko artykuł, właśnie czekamy z moją partnerką na wyjazd na Phuket (jeszcze dłuuuugie 2 miesiące!) ale za to 30 dni w ciepełku. Będziemy mieszkać w Chalong i tyle co wiem to nie jest tam tak rozrywkowo ale na pewno odwiedzimy miejsca o których piszesz
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zajrzyj koniecznie do naszych pozostałych postów dotyczących Phuket, zarówno z listopada 2015 jak i czerwca 2016. Być może niektóre informacje się Wam przydadzą. Bardzo polecam wycieczkę do Ao Phang Nga National Park (James Bond Island itd.) - kwintesencja "rajskości" :)

      Fajnie będziecie mieli. Przy dzisiejszej temperaturze ciepło robi się już na samą myśl o tropikalnym klimacie południa Tajlandii. Chyba zjem mussaman curry. Przypomną mi się te ciepłe chwile ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń