Kiedy wpadniesz między wrony...

Podróże rozwijają. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Wszyscy wielbiciele wyjazdów - tych dalekich i tych bliskich - często powtarzają, że poza pięknymi widokami to właśnie zdobywanie nowych umiejętności czy też umacnianie niektórych już posiadanych są, mówiąc językiem korporacji, największymi benefitami. Ja też jestem gorącą zwolenniczką tej teorii - w zasadzie nawet wyprawa do sklepu często zmusza mnie do różnych rozważań i uczy czegoś nowego. Na przykład, że nie zawsze pojmuję ludzi, szczególnie tych, którzy podczas zakupów w Tesco mają potrzebę robić sobie selfie. I zawsze z ciekawością przyglądam się ludziom robiącym sobie selfie z pastą do zębów. Szukam ukrytego dna w tym działaniu. Bardzo wierzę, że kiedyś go znajdę ;) Ale ten temat już chyba poruszałam parę razy. Wróćmy zatem do meritum.

Jedną z umiejętności, którą człowiek w sobie mocno rozwija podczas podróżowania, jest elastyczność i umiejętność przystosowywania się. Zwiedzanie Azji do wyjątków nie należy. Trzeba się ciągle dostosowywać do zaistniałych warunków. A najlepiej robić to, przyglądając się miejscowym. Teoria jest jak najbardziej słuszna i podpisuję się pod nią, nie po to jednak mam trochę mózgu, żeby przy okazji z niego nie korzystać. Co ma mózg do zwyczajów można zapytać. Otóż ma i to sporo. Posłużę się przykładem.




Boska wyspa Flores. Przymierzamy się do przejazdu z Bajawy do Riung. Ci, którzy czytali wpis o tej wyprawie pamiętają być może, że podróż trwała wiele godzin, a stan dróg... cóż... pozostawiał trochę do życzenia ;) Oprócz nas w autobusie znalazło się mnóstwo Indonezyjczyków wraz z dziećmi oraz dwie pary europejskie - jedna francuska i jedna holenderska.

Jak być może pamiętacie bolączką przy podróżowaniu publicznym transportem w Indonezji jest fakt, że można w nim palić. Nienawidzę tego. Osobiście nie palę i choć rozumiem, że ktoś może to robić, to nie trawię, kiedy zmusza się mnie do wąchania dymu. Wychodzę z założenia, że każdemu wolno co chce, byle mojej wolności - w tym wypadku prawa do tego, abym nie była biernym palaczem - nikt nie naruszał. W Azji z takim podejściem niestety trzeba się pożegnać. Tutaj palą wszyscy i nie zwraca się zupełnie uwagi na to, że biernymi palaczami są często dzieci. No i cóż - podróż w autobusie trasą pełną wybojów i zakrętów w dymie - średnio jest przyjemna. Na Indonezyjczyków wpłynąć się inaczej niż przykładem nie da. Przykład jest prosty - w czasie przejazdu nie palimy, za to fajka można sobie puścić na postoju. Przez całą naszą podróż wielokrotnie spotykaliśmy w takim transporcie osoby z europejskich krajów i nawet często rozmawialiśmy z nimi o tym, że palenie jest problematyczne i co tu robić, żeby przeżyć. Wszyscy zgadzaliśmy się, że palić sobie można, byle nie w autobusie :) I wydawałoby się, że Europejczycy przyswoili sobie już lekcję pod hasłem  "nie truj innych". No właśnie wydawałoby się...

Wróćmy może do Flores i przejazdu. Otóż za nami siedziała para francuska, która na dźwięk odpalającego się silnika autobusu wyciągnęła papierosy. Kulturalnie zwróciliśmy im uwagę, że trochę śmierdzi jak palą plus w autobusie są dzieci i że może mogliby poczekać do przystanku. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że przecież wszyscy tu palą. Na spokojnie próbowaliśmy ich przekonać, że ok, trochę Indonezyjczyków pali, ale przecież my (czyt. w Europie) z jakiś przyczyn już tego nie robimy i każdy kolejny palący to większy smród. Już myślałam, że ich przekonamy (chłopak wydawał się rozumieć argument dodatkowego źródła smrodu, przykładu plus dzieciaków), kiedy do dyskusji włączyli się Holendrzy, twierdząc, że skoro wolno to wolno i kropka. Do nich nie przemawiało, że tutaj wolno różne rzeczy - wysunęli argument pod hasłem "kiedy wpadniesz między wrony" i zadowoleni z siebie odpalili kolejnego fajka. Przyznaję, w ramach zemsty przez moment miałam ochotę zwymiotować na nich (choroba lokomocyjna NIE LUBI fajek w autobusie), w końcu jednak uznałam, że chociaż my powinniśmy pokazać trochę klasy. Ale naprawdę mało brakło... Cóż, przecież dzieci w indonezyjskich autobus czasem wymiotują. Skoro więc wpadasz między wrony... :)

Siedząc w zasmrodzonym autobusie zaczęliśmy z Łukaszem przypominać sobie inne przykłady zachowań, które co prawda w Azji są nagminne, ale osobiście byśmy ich unikali.

Weźmy chociażby jazdę na motorku - najbardziej popularnym środku transportu w Azji. Motorek pełni różne funkcje. Można na nim przewozić szafę (na własne oczy widziałam w Wietnamie), żywe albo martwe świnki (też niestety widziałam), psy, koty, teściową, teścia, bratową i brata i wiele innych osób. A czasem wszystkich na raz. Motorek bywa wygodnym środkiem transportu dla całych rodzin i do takiego widoku trzeba się w Azji przyzwyczaić. Dorośli mnie już nie ruszają - każdy podejmuje świadomą decyzję wskakując na piątego na maleńki motorek, ale przyznaję się bez bicia, że serducho mi czasem do gardła podjeżdża jak widzę jak traktują dzieci. Gdzieś przytrzymane, majtające nogami. Bez kasków - w końcu tylko kierowca, czasem inny dorosły pasażer powinien kask mieć. Bez żadnego przywiązania, po prostu na ręce u mamy albo taty. Masakra. W Europie za głowę byśmy się złapali i od razu dzwonili po policję, tutaj nie możemy zrobić nic. Czy to jednak oznacza, że jeśli podróżujemy z dzieciakami mamy się tak samo zachowywać? Czyli posadzić dziecko za nami bez kasku i praktycznie bez trzymania? Jakoś wątpię. Co prawda parę takich osób widziałam, ale nie rozumiem zupełnie takiego podejścia. Bo tutaj jak dziecko spadnie bez kasku to co - inaczej niż w Europie głowy sobie nie rozbije? Jeśli ktoś kieruje się tylko myśleniem o wpadaniu między wrony, to tym tropem powinien zdaje się pójść? Poprawcie mnie jeśli się mylę, ale w Polsce i na narty i na rowerek dziecko kask mieć musi, ale jak jedzie z nami do Azji to na motorek pędzący czasem 60 km/h już nie? Gdzie tu logika?

Tak w ogóle wielu kierowców nie ma prawa jazdy. W Indonezji ponoć około 90%. Jak łapie ich policja, dają łapówkę i jadą dalej. Czasem widać nawet 10-12 letnie dzieci jeżdżące na motorkach (oczywiście bez kasku) jako kierowcy. Oczywiście w konsekwencji tego nikt nie zna zasad właściwych ruchu drogowego i każdy jeździ jak chce. Osobiście wolę jednak poruszać się po miejscu, gdzie kierowcy znają prawo i są w miarę przewidywalni, ale rozumiem, że osobom, które wierzą tylko i wyłącznie we wtapianie się w lokalny koloryt to absolutnie nie przeszkadza. Ciekawe czy będą tak śpiewać jak spowodują wypadek ("biały" zawsze będzie winny wypadkowi w Azji) lub też sami ulegną wypadkowi (i tak będą winni).

Jeszcze kilka przykładów? Bardzo proszę. Kolejna krótka historia - tym razem z Filipin. Niedługo po tym, jak przyjechaliśmy do Azji, poszliśmy na drinka z naszą gospodynią i jej przyjaciółką. Siedząc w barze opowiadały nam różne historie z życia wzięte - szczególnie zaś chętnie o innych obcokrajowcach mieszkających na Panglao albo Boholu. Między innymi usłyszeliśmy o Niemcu, który uczył angielskiego na Boholu, ale mieszkał na Pangalo. Używam specjalnie czasowników w czasie przeszłym, bo nim my pojawiliśmy się na Filipinach ów Niemiec został zabity przez "nieznanych" sprawców. Na nasze pytanie jak to się stało obie panny wzruszyły ramionami i powiedziały: no, nikt go nie lubił. To go zabili. Przyznaję się bez bicia, że myśleliśmy wówczas, że to taka trochę miejska legenda, ale parę podobnych historii jeszcze na Filipinach słyszeliśmy, więc chyba jednak na rzeczy coś jest. Zatem to taki ichni koloryt - jak kogoś nie lubią, to mogą zabić. I jak tam wielbiciele krakania jak wrony? Dalej idziemy ślepo za lokalnymi zwyczajami? A może polubicie też inny filipiński zwyczaj jedzenia psów? I kopania ich przed śmiercią, żeby mięso było lepsze? Zaszokowani? A dlaczego? Taki koloryt. Osobiście nie widziałam, ale w Andzie kilku obcokrajowców mieszkających tam na stałe opowiadało nam takie historie. Ze łzami w oczach. Swoje psy trzymali na ogrodzonych posesjach i bardzo pilnowali.

Ach, nie wiem czy wiecie, ale wśród wielu Azjatów panuje przekonanie, że pieniądze w Europie rosną na drzewach, zatem NALEŻY, ma się wręcz powinność każdego Europejczyka skroić. Szczególnie mocno wierzą w te historie mieszkańcy Sri Lanki jak zapewniał nas jeden Lankijczyk. I jak taki zwyczaj się podoba? Przecież to też lokalny koloryt. Nie ma się co wkurzać, a nawet w miarę możliwości trzeba też go stosować prawda? Może powinni się do tych zasad stosować obcokrajowcy mieszkający na takiej Sri Lance na stałe? Mający swoje hotele? Oszukiwać na ofertach hotelowych (patrz jest okno czy go nie ma), zawyżać ceny transportu? Dostosować się? Czy może jak wybieracie hotel na jakimś bookingu czy innej agodzie i widzicie, że prowadzi Europejczyk to wasze oczekiwania choć troszkę się podnoszą? Zakładacie, że przecież Europejczyk w głupa was nie zrobi? A dlaczego nie? Przecież żyje lokalnie.

Przykładów mogłabym mnożyć wiele, ale chyba mój punkt widzenia jest już jasny. Rozumiem, szanuję i lubię wiele lokalnych zwyczajów. Mieszkaliśmy w czasie naszego wyjazdu w wielu miejscach wśród lokalnej społeczności i niejedną godzinę przesiedzieliśmy prowadząc długie rozmowy z mieszkańcami małych wiosek czy miasteczek. Nie zmienia to jednak faktu, że pewne zwyczaje są dla nas po prostu nieakceptowalne i wychodzimy z założenia, że ponad zwyczajami dobrze jeszcze mieć mózg. Nie zapominajmy zatem zabierać go zawsze ze sobą. Może się przydać. Przynajmniej niektórym.. ;)

Komentarze

  1. I własnie tego boję się najbardziej,tego pojmowania różnych rzeczy w różnych krajach i kulturach. Traktowania codzienności, ludzi, zwierząt, ich mentalności ludzkiej itp. Wydaje mi się,że nie jestem w stanie tego zrozumieć.Przeraża ta historia o tym co go nie lubili więc zabili. Polacy to jednak całkiem przyzwoity naród, nie lubią teraz szczególnie jednej osoby i nic;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Polacy to całkiem przyzwoity naród, z tym się zgodzę :) Rozumiem Twoje obawy, ja też często jadąc do obcego kraju niepokoję się niektórymi rzeczami. Z drugiej jednak strony szczególnie podczas naszej azjatyckiej przygody przekonałam się, że na koniec dnia wszędzie ludzie są po prostu ludźmi i jak nie idzie się ślepo za miejscowymi, tylko dodatkowo korzysta ze wszystkich swoich doświadczeń i mózgu - to warto powalczyć ze strachem i sprawdzić samemu co gdzie i jak :) Aczkolwiek trzeba rozsądek zachować i nie pchać się tam, gdzie robi się naprawdę niebezpiecznie. Ciągła czujność ;) To podstawa ;)

      Usuń

Prześlij komentarz

Łączna liczba wyświetleń