Uprzywilejowani

Czy myśleliście kiedyś o tym, jakie mamy szczęście, że urodziliśmy się w Polsce? Tak, wiem, niejeden z nas dużo chętniej przyszedłby na świat w Australii, Nowej Zelandii, Niemczech czy Anglii, mówił swobodnie po angielsku czy francusku bez konieczności nauki i zajadał się muffinkami czy też eintopfem. I szczerze mówiąc w wielu sytuacjach miałam podobne przemyślenia i pytałam bogów pradawnych za jakie grzechy w Polsce mi się narodzić kazali, ale dzisiaj patrzę na temat trochę inaczej. Jesteśmy uprzywilejowani. Naprawdę. Popukaliście się już w czoło i pomyśleliście o mnie z lekką wzgardą? Niesłusznie.



Oto kilka dowodów na to stwierdzenie: 

1. Mamy chodniki 

Tak, kochani moi, chodniki. Wydają wam się czymś zwykłym i normalnym? Że są, że szerokie i że zwykle nikt po nich nie jeździ. Ok, już widzę tę masę maili z informacjami pt. "a przy ulicy Kowalskiej w miasteczku Podzamcze nie ma chodnika". Może nie ma. W jednym miejscu. Ewentualnie w dwóch. A większości krajów Azji w ogóle ich nie ma. A jak już są, bardzo często mają liczne dziury (szczególnie jest to miłe jak się wraca w ciemnościach i można sobie zrobić dużą krzywdę) albo służą motorkom za parking, ewentualnie za kolejny pas. Bo mogą. Jeżeli zatem planujecie Azję z dzieckiem, to raczej wózek możecie zostawić w Polsce. Bo szansa, że będzie po czym jechać w miarę bezpiecznie jest niewielka. No chyba, że jest to Patong na Phuket. To może ewentualnie.


2. Mamy latarnie na ulicach 

Ok, przyznaję, w Polsce też znajduje się parę miejsc, gdzie latarni brak. Ale w Azji jest to nagminne. Jeśli dodam do tego fakt, że słońce zachodzi tu zwykle koło 18-19, to może stanowić to pewien problem. My na wieczorne spacery (nawet do sklepu) często bierzemy ze sobą latarki, bo chodzenie po jezdni, po której bez włączonych świateł prują samochody i motorki w całkowitych ciemnościach może być po prostu niebezpieczne o ile nie zabójcze. Doceńmy zatem, że po polskich miastach już raczej z latarkami chodzić nie trzeba.  

3. Mamy niski poziom hałasu  

Mam taką teorię, że Azjaci są lekko głusi i to na własne życzenie. Szczerze mówiąc po powrocie do Polski zamierzam odwiedzić laryngologa, żeby mi sprawdził słuch, bo mam niestety wrażenie, że moje biedne uszy doznały niemałego uszczerbku w ciągu tych prawie 14 miesięcy :( Nie dość, że wiele samochodów i motorków jeździ chyba z uszkodzonymi tłumikami, to jeszcze puszczając na cały regulator muzykę. Nie raz musieliśmy prosić w autobusach, żeby choć trochę przyciszyli, bo dudniło nam tak, że każda najdrobniejsza kosteczka w ciele podskakiwała, a zatykanie uszu nie pomagało. Oczywiście Azjaci patrzyli na nas z ogromnym zdziwieniem, im to przecież w ogóle nie przeszkadza. Stąd moja teoria o lekkim problemie ze słuchem wszystkich mieszkańców tutejszych ziem. Dla mnie osobiście - lekka masakra. W Polsce na szczęście panuje miła cisza ;) I tej wersji będę się trzymać ;) 

4. A śmieci wyrzucamy do śmietnika  

Ok, w porównaniu z niektórymi krajami Europy Zachodniej nadal mamy wiele do nauczenia się w temacie czystości. Ale źle nie jest - naprawdę. Nie rzucamy już śmieci w miejscu, w którym stoimy. Albo przez okno autobusu czy samochodu. Mamy dużo koszów na śmieci i nie trzeba wędrować kilometra albo dwóch, żeby wyrzucić papierek po lodzie albo pudełko po soczku. Ulice są regularnie sprzątane, a śmieci wywożone na wysypiska, które nie znajdują się na placu pośrodku miasta. Ani w rzece płynącej przez miasto. Nie robimy już tak często slalomu między kupkami różnych zwierząt. Naprawdę - jest całkiem nieźle. W Azji jest dużo gorzej. Mnie osobiście szczerze mówiąc coś trafia, jak widzę rajską plażę zaśmieconą do granic możliwości (np. na Flores). Albo urocze miasteczko z licznymi ślicznymi kwiatkami, skąpane w śmieciach. Nie wiem już co gorsze - rzucanie śmieci pod siebie czy ich palenie przez miejscowych. Jak palą papier to pół biedy, ale nagminne palenie plastiku (patrz Filipiny) to jakaś masakra. Dla środowiska, ale i dla zdrowia mieszkańców. Wielka szkoda :(


5. Nie mamy żadnych krów, kóz i kur w środku miasta  

Parę lat temu pojechałam razem z moją koleżanką do pewnej miejscowości w sprawach biznesowych. I ku naszemu zdziwieniu po drodze biegła krowa. Za nią biegł pan, próbujący ją złapać. Pamiętam, jak przez długi czas śmiałyśmy się z tego i opowiadałyśmy jako ciekawostkę. Krowa na miejskiej ulicy - paradne jak mawiali nasi dziadowie. W Azji kilka razy trafiliśmy na miejsca, gdzie po miastach krowy chodzą.  Albo kozy czy chociażby kury. Stoją na skwerkach i jedzą trawę. Albo krzaki. Albo zaglądają ludziom do ogródków i wyżerają kwiatki. Początkowo jak jeździliśmy gdzieś motorkiem i jakieś zwierzę pojawiło się przed nami na drodze, to z lekką paniką próbowaliśmy je ominąć albo przyglądaliśmy się ze zdziwieniem. Ale człowiek szybko się przyzwyczaja. Co nie zmienia faktu, że doceniam, że po polskich ulicach nie biegają krowy, kozy i inne kury. Przynajmniej człowiek nie boi się, że jakąś przejedzie ;) Z drugiej strony - rosołek by był prawda?


6. Transport publiczny: znasz rozkład jazdy, cenę biletu i nikt nie zaprasza cię na dach, jeśli nie mieścisz się do pojazdu 

Nie powiem, jazda na dachu ma niewątpliwie swoje plusy. Jest duży przewiew, nikt wam kozy na kolana nie pcha albo swoich toreb, można się trochę rozłożyć, a nie próbować zwinąć w jak najmniejszy precelek no i nic nie śmierdzi - oprócz spalin. Ale bywa niebezpieczna - szczególnie jeśli popatrzymy na to jak jeżdżą mieszkańcy większości krajów Azji. Masakra. Nie polecam zatem korzystania z propozycji jazdy na dachu - mimo wszystko lepiej w środku pojazdu, gdyż szansę na przeżycie wzrastają. W Polsce na szczęście tak nie ma - nie mieścisz się do autobusu, to nie wsiadasz i tyle. Co więcej - możesz spokojnie sprawdzić, o której będzie autobus (a nie usłyszeć, że będzie jak będzie) oraz dowiedzieć się ile powinieneś zapłacić. Nie powiem, z płaceniem sobie zwykle radziliśmy (patrzyliśmy ile płacą miejscowi), ale zdobycie informacji o rozkładzie jazdy często wymagało wyższego poziomu dyplomacji i sprytu. W sumie - taki challenge :) Jak w dobrej korporacji, tylko trudniejszy ;)


7. Wiesz, za co płacisz 

Kolejny temat rzeka. Bogowie, ile razy mieliśmy w Azji sytuację, kiedy próbowali nas naciągnąć na płacenie nie wiadomo za co. Albo coś nam proponowali za konkretną cenę, a potem okazywało się, że dostajemy coś dużo gorszego (patrz hotele czy też przejazdy). W Polsce przynajmniej możesz w razie czego próbować się kłócić albo nawet ciągać po sądach (opcja dla hardcorowców), ale w Azji możesz się tylko kłócić. No i w sytuacji problemów z mieszkaniem/hotelem o ile były załatwione przez jakiś serwis (Agoda czy Airbnb) możesz próbować kontaktować się z serwisem i awanturować. Parę razy mieliśmy sytuację, gdzie prosiliśmy oba te serwisy o pomoc i zawsze jej udzielały (może dlatego, że przez całe miesiące budowaliśmy swoją wiarygodność i udowodniliśmy, że nie jesteśmy po prostu pieniaczami). Ale często jest tak, że możesz pisać na Berdyczów i czekać na sprawiedliwość do dnia świętego Dygdy. Doceńmy zatem to co mamy - zdrowa, prawdziwa batalia o prawdę na pewno jest łatwiejsza do przeprowadzenia w naszym kraju ;) Choć czasem trzeba pisać kilka reklamacji. Ale Łukasz ma doświadczenie, jakby ktoś potrzebował  wsparcia ;) 

8. Ruch drogowy 

Kurczę, od czego by tu zacząć. Może od podsumowania: Azjaci nie potrafią jeździć. W dużej większości. Ale czego się spodziewać, skoro większość dokumentów typu prawo jazdy zostało pozyskane przez nich drogą zakupu, a nie poprzez zdanie egzaminu. Nie znają znaków. Nie zawsze pamiętają po której stronie maja jeździć (i prują pod prąd), nagminnie lekceważą światła, a wrzucanie kierunkowskazów uważają za nadmierny i niepotrzebny wysiłek. Ja wiem, że w Polsce też idiotów za kierownicą dużo. Świadczą o tym chociażby liczne filmiki na Youtube oraz informacje w mediach. Ale u nas przynajmniej takie zachowania się piętnuje, a w Azji uważa się za normalne, a nawet za wskazane. Daleko nam może do Skandynawii z jej kulturą jazdy chroniącą przede wszystkim pieszych, ale na szczęście od Azji też już się odsunęliśmy. Chcecie zobaczyć jak wygląda jazda po azjatycku? Skoczcie na weekend na Łotwę. Tam jest troszkę podobnie, tylko lepiej ;) 


9. Nasze kable nie tworzą pajęczyny

Pamiętam jak dziś nasz pierwszy dzień w Wietnamie. Ogłuszający hałas, pędzące z każdej strony motorki i wszędzie zwisające kable. W ogromnych ilościach i bardzo poplątane. Wyglądały jak wielkie, czarne pajęczyny. W zasadzie w całej Azji jest tak samo. Każde, nawet najładniejsze miasto ma wielką plątaninę kabli. Powiedziałabym, że to taki znak rozpoznawczy, który niestety dość mocno miasta i miasteczka szpeci. Doceńmy zatem nasze eleganckie linie energetyczne :)


10. Mamy tanie jedzenie 

W przypadku tego punktu nie zamierzam stawiać Azji w opozycji. Tu jest tanie jedzenie i w Polsce też. Oczywiście w Azji za produkty europejskie (ser, normalny chleb, jogurty, masło) trzeba słono płacić, ale z drugiej strony w Polsce za produkty ściśle azjatyckie (z wyjątkiem ryżu) pewnie też. Równowaga jest zatem zachowana. Jedyna różnica polega na tym, że Azjaci wiedzą, że jedzenie najprostsze nie jest drogie, a Polacy chętnie narzekają na wysokie ceny. Może czas temat przemyśleć. I przeliczyć. 

Ok, dziesięć punktów to pewnie nie dużo i mogłabym ich wypisać jeszcze wiele, ale dla mnie te właśnie są najważniejsze. Jeśli do tego dorzucimy chociażby bezpłatne studia (np. w Malezji są płatne), to okaże się, że nie taka ta Polska zła, a dóbr różnych w sumie ma sporo. Co nie zmienia faktu, że w Azji też można przyjemnie mieszkać. A nawet bardzo przyjemnie, w końcu zimy nie mają, tylko wieczne lato. Czasem ciut bardziej deszczowe, ale zawsze. To kto chętny na przeprowadzkę ? ;)

Komentarze

Łączna liczba wyświetleń