Mui Ne czyli klasyczne dmuchanie krokodyla

To nie będzie długi post, bo o klasycznym dmuchaniu krokodyla nie ma co długich postów pisać. Co to jest klasyczne dmuchanie krokodyla? Bardzo piękne wyrażenie z jednej z korporacji z krainy Mordoru, w której raz na jakiś czas pewien menago przychodził do zespołu i krzyczał: "dmuchamy krokodyla panowie i panie i w dupie mam ile nas to będzie kosztowało. Dmuchamy, koniec miesiąca idzie!" Co oznaczało oczywiście jakieś kombinacje alpejskie od strony sprzedażowej, (w szczegóły lepiej nie wnikać) a ich wynikiem miała być pewna sztuczna wartość pokazywana dumnie na spotkaniach zarządu. I właśnie sztucznym pompowaniem krokodyla określamy czasem z Łukaszem budowanie image różnych miejsc, szczególnie przez podróżników przez wielkie P. Wstyd to bowiem wielki jechać tam, gdzie wszyscy, skoro zatem już się jedzie, to trzeba przynajmniej dobrą historię dorobić. Że to wspaniałe miejsce, idealne wręcz, wskazane są również wszelkie porównania do jeszcze bardziej zadeptanych miejsc. I tak właśnie w głowach gawiedzi i w internetowych legendach zaistniało moim skromnym zdaniem Mui Ne. A że okazało się, że nie tylko mamy tu do czynienia z dobrze nadmuchanym krokodylem, ale jeszcze można tu jakiegoś zjeść (w sosie curry i z warzywami) to i Mui Ne zasłużyło na krótki post. Witajcie w kraju Krokodyla. 
Mui Ne to niewielka wioska (w zasadzie jedna ulica) ciągnąca się wzdłuż wybrzeża przez około 10 km gdzieś w południowo- wschodnim Wietnamie, zwana przez wiele osób turystyczną stolicą tego kraju. Tak mówi Wikipedia i nie wiem szczerze mówiąc, kto to pisał, ale należałoby go z roboty z hukiem wywalić. Część turystyczna tego miasteczka to naprawdę 10 km tzw. plaży (zaraz do tego wrócę) i jedna ulica, mocno zapchana (dużo autobusów, autokarów itp) z knajpami, hotelami i małymi sklepikami. Jest sporo aptek, w których można kupić szydło i mydło (alkohol, leki, słodycze, kapelusze i wiele innych rzeczy), trochę sklepów z ciuchami, jeden niewielki rynek z owocami i warzywami (bardzo dobrze zaopatrzony). I tyle. Dosłownie. 

Plaża to jakaś kpina. Ok, internety mówią głośno, że sobie nie popływasz, bo pizga gorzej niż w kieleckim, a fale bywają naprawdę spore, ale za to miejsce to jest nazywane rajem dla wielbicieli kite (w to wierzę). Zupełnie natomiast nie rozumiem zachwytów nad wyglądem plaży (ktoś pisał, że jest najpiękniejsza w Wietnamie - niech się skarci teraz mocno). Plaża jest wąska (często przy większych pływach w ogóle jej nie ma), brudna (ilość śmieci na km to jakiś dramat) i nie ma nigdzie cienia. Ok, można znaleźć kawałek takiej ładniejszej, ale albo jest płatna (tak słyszeliśmy) albo cię z niej po prostu wykopią, bo należy do jednego z wypasionych resortów.

A i na takich szczęki ku ziemi nie opadają niestety. Bo nawet jeśli ten konkretny kawałek jest w miarę czysty, to wokół śmieci walają się całymi tonami. No słabe to jest moim zdaniem i już. Można mieć inne zdanie niż moje oczywiście, chętnie podyskutuję. Jak to mawiają: ja podziękuję. Wolę plażę w Nha Trang. 



Poza plażami ludzie przyjeżdżają do Mui Ne oglądać wydmy. I to już ma jakiś sens, bo są  one rzeczywiście bardzo ładne. Mają tutaj dwa typy: jedne pomarańczowe (zwane nie wiadomo czemu czerwonymi) oraz białe. Białe wydmy oddalone są od Mui Ne o jakiejś 25 km i choć wiele osób jedzie tam na skuterku, my jednak zdecydowaliśmy się wykorzystać wycieczkę zorganizowaną (cena: 100 000 VND od osoby). I dobrze, bo jak poczuliśmy podmuchy wiatru na drodze do wydm, gdzie rzucało lekko nawet  naszą terenówką, to pogratulowaliśmy sobie tego pomysłu. Nie lubię jazdy na skuterku jak wieje. Nie jestem Hagridem, który latał na motorze. On był większy. Motor też. 

Wracając do wydm, są naprawdę bardzo zjawiskowe. Po przybyciu do bazy, z której rusza się na ich eksplorację, można wynająć sobie quada z kierowcą lub jeepa (od 100 000 do 200 000 VND od osoby). Quad lub jeep podwozi na pobliską górkę, wraca się zwykle piechotką. My postanowiliśmy po prostu pójść na spacer i wdrapać się samodzielnie na kilka wydm, co zaowocowało ładnymi zdjęciami i (dzięki wiatrowi) dobrym peelingiem wszystkich odsłoniętych części ciała. Bardzo przyjemne doznanie. 

Wydmy pomarańczowe zwykle zwiedza się o wschodzie lub zachodzie słońca, bo ponoć wtedy wyglądają jak czerwone. My byliśmy o zachodzie (wschody słońca od lat kolidują z moim snem), ale czerwieni za grosz nie dostrzegłam. Może ze względu na okulary przeciwsłoneczne, którymi chroniłam oczy przed latającym piaskiem. Ten peeling był już jak dla mnie za mocny i dość bolesny. Bardziej niż przyjemny zabieg kosmetyczny przypominał piaskowanie zębów u dentysty. Tylko piaskowane były nogi, twarz i ręce. Niezbyt komfortowe. Niemniej warto się poświęcić i obejrzeć wydmy, bo widok jest malowniczy. 

W planie naszej wycieczki była jeszcze wyprawa do fishing village co jest kpiną oczywiście, bo zatrzymaliśmy się na wzgórzu nad pobliską wioską z widokiem na zatokę i malownicze łódeczki (to miłe), a ryby mieliśmy w pobliskiej restauracji.

Przy okazji tej wioski chciałabym pokazać jak łatwo manipulować zdjęciami :) Oto ten sam spot, w dwóch wersjach. Jak w korporacji: najpierw jest wynik prezentacji, a potem tworzy się pod niego samą prezentację. I wszystko zgodnie ze strategią :)

Ostatnim elementem wycieczki jest znajdujący się w Mui Ne Fairy Stream. My zamiast iść z wycieczką na tę atrakcję, postanowiliśmy wybrać się sami. I była to bardzo dobra decyzja, bo 40 minut, które dostali wycieczkowicze to trochę za mało, żeby przejść przez cały kanion aż do wodospadu. 

Generalnie na tym właśnie polega cała zabawa z Fairy Stream: idzie się w wodzie (czasem aż po kolana, warto zatem mieć krótkie spodenki) przez kanion oglądając widoczki, aż dociera się do małego wodospadu. Niby nic, a całkiem przyjemny. Nam się podobało. Bilety wstępu kosztują 15 000 VND.

Jak to zatem jest w z tym krokodylem? Naszym zdaniem jest nieźle nadmuchany. Mała wioska (właściwie ulica) ze słabą plażą, na której człowiek za bardzo się nie pokąpie. Ok, dla wielbicieli kite czy windsurfingu pewnie wspaniałe miejsce, ale szczerze mówiąc myślę, że w Nha Trang popływaliby sobie tyle samo, a na pewno mieliby większe możliwości ciekawego spędzenia reszty czasu. Wydmy i Fairy Stream są bardzo fajne i na pewno jak już człowiek tu dotrze warto je obejrzeć. Ale czy przyjeżdżałabym tu w trakcie krótkiego urlopu, żeby je zobaczyć? Ja nie. Co nie znaczy, że będę wyzywać od idiotów tych, którzy chcą. Można. Można się nawet pewnie zachwycić. Wszystko jest kwestią percepcji. Mi z krokodyla podobała się jeszcze wczorajsza kolacja. Smażony krokodyl z curry i warzywami, z dodatkiem ryżu. Pycha. I tylko 69 000 VND. Czegóż chcieć więcej. 

Z Mui Ne ruszamy do Sajgonu, gdzie jeszcze tego samego dnia odlatujemy do Bangkoku, w tym samy dniu kończy nam się wiza. Żegnamy chwilowo Wietnam, ale nie mówimy ostatniego słowa. To była nasza druga wizyta i nabraliśmy chęci na jeszcze więcej. Może tym razem postaramy się o dwumiesięczną wizę? Kusi nas Sapa, raz jeszcze Hoi An, słyszeliśmy też coś o pięknych jaskiniach. Kto wie ;)

Komentarze

Łączna liczba wyświetleń