W poszukiwaniu najbardziej autentycznej autentyczności...

No i stało się. Nadszedł wreszcie ten dzień, kiedy usłyszeliśmy pytanie, które sprawiło, że oboje popatrzyliśmy na siebie z pełną konsternacją, po czym zamknęliśmy się w sobie na dobrą chwilę. Ten dzień, kiedy mózgi nasze mimo pracy pełną parą nie znalazły od razu błyskotliwej odpowiedzi, a jedynie furczały przetwarzając miliony danych w jej poszukiwaniu. Ten dzień... a wydawałoby się, że pytanie najprostsze jest z możliwych, eksperckiej wiedzy niewymagające. Proste i banalne jak mawiał jeden z moich przyjaciół na studiach (buziaki wielkie Rafał 😎), kiedy chciał wpienić nierozumiejącą ni w ząb resztę.


A wszystko zaczęło się od głupiego tarasu. W naszym obecnym lokum na dachu jest piękny tarasik z krzesełkami, grillem i basenem. Otwarty 24 h. Zdarza nam się biesiadować tam wieczorami, gapiąc w gwiazdy i rozmawiając o życiu. Czasem gadamy sami ze sobą, czasem z innymi mieszkańcami. 

I tak właśnie zdarzyło się parę dni temu. Dosiadła się brytyjska para. Młoda (poniżej trzydziestki na pewno), pełna entuzjazmu ("uwielbiam" ten typ, mój sarkastyczny humor od razu zyskuje +10 punktów, a oczy mrużą się złośliwie). Wyglądali i zachowywali się jak miliony podróżników, których spotykamy na swojej drodze. Po 10 minutach paplania o niczym dziewczyna przypomniała sobie, że oni w sierpniu lecą do Polski. Na 3 tygodnie. Będą zwiedzać. Mają lot do Warszawy, ale oczywiście za długo w niej nie zostaną, bo chcą zwiedzić kraj. Ooo, może coś podpowiecie? 

No cóż, o Polsce może wszystkiego nie wiemy, ale sporo fajnych miejscówek (szczególnie na "marne" trzy tygodnie - wszak Polska wielka jest i naprawdę zasługuje na minimum miesiąc) polecić możemy oczywiście.

Zaczęliśmy sypać nazwami: historyczny Kraków, stolica gór czyli Zakopane, przepiękne Trójmiasto, krzyżacki zamek w Malborku, cudne jeziora na Mazurach, Parki Narodowe, wysoka Śnieżka, polska "Wenecja" czyli Wrocław, zamek Książ, tragiczne Auschwitz, przepiękna Wieliczka. A może Toruń i muzeum piernika. Entuzjastycznie zachwalaliśmy kolejne miejsca, posiłkując się mapą i zdjęciami, a nasi rozmówcy milczeli jak zaklęci. W końcu widząc, że coś jest nie tak, zamilkliśmy i my. 

"No tak - powiedziała cicho dziewczyna - te wszystkie miejsca są super na pewno i piękne, ale gdzie zobaczymy autentyczną Polskę? Taką prawdziwą? No wiecie, tak jak się jeździ po nieturystycznych terenach Tajlandii, żeby zobaczyć autentyczną Tajlandię." I zdębiałam. 

Autentyczna Polska. A czymże do cholery jasnej ma być ta autentyczna Polska? Właśnie podaliśmy im listę super fajnych atrakcji, które zapisane są w naszej polskiej kulturze, historii i myśli. Wymieniliśmy kilkadziesiąt miejsc, które większość Polaków uznaje za najważniejsze w kraju, w sercu i w głowie, które stanowią o nas i opowiadają naszą historię. Czy są to miasta, czy góry czy Parki - to jest właśnie Polska. Ok, może chodzi im o miejsca mniej znane, z mniejszą ilością turystów, prawdziwe perełki wśród perełek kraju. Skupiliśmy się mocno i poleciały następne nazwy: Bieszczady, pradolina Narwi, wygasłe wulkany na Dolnym Śląsku, szlak zamków na Jurze, Kampinos, spływy kajakowe kanałami, Gniezno, rajdy konne. 

Dziewczyna kręciła nadal głową. Chłopak milczał zakłopotany. 

Łukasz zaczął w końcu dopytywać, co właściwie mają na myśli i co ich interesuje. "Chcemy zobaczyć jak ludzie żyją, no wiesz." No właśnie trochę nie wiem. Chcą warszawską sypialnię Ursynów zobaczyć? Przejść się między blokami na legnickim osiedlu Piekary? Obejrzeć Nową Hutę w Krakowie czy łódzki Widzew ? Nie, nie. Przecież to nie jest autentyczna Polska w tych miastach. Na wieś chcą jechać. Chaty obejrzeć. Jakie chaty???

No, takie autentyczne. Skansen chcecie zobaczyć? No, nie. Takie, gdzie ludzie żyją. Chaty. No wiesz, autentyczna Polska. Jak autentyczna Tajlandia, poza turystycznymi szlakami i nie daj bogom Bangkokiem. Czy Malezja - przecież Kuala Lumpur to pic, trzeba na wieś jechać. 

Albo ja oszalałam albo świat oszalał albo wszystko na raz. 

Spokojnie zaczęliśmy tłumaczyć Anglikom, że w Polsce oczywiście są wsie i ludzie tam mieszkają (a to ci nowina!), ale zobaczą tam po prostu zwykłe domy, bogatsze czy biedniejsze, pola uprawne, zwykłych ludzi. Że autentyczna Polska dzisiaj to zarówno Wrocław i jego mieszkańcy czy Warszawa jak i Kunice pod Legnicą. Ten sam poziom autentyczności. Jak długo mieści się w granicach państwa, a ludzie żyją i pracują sobie po prostu, tak długo jest to autentyczna Polska. I oczywiście mogą się wybrać do Kunic pod Legnicą czy innego Piaseczna, ale nie zobaczą tam ludzi poubieranych jak w "Chłopach" i kosą ścinających zboże. A konie? W stadninach zwykle, może ktoś ma dla własnego użytku, ale raczej się ich do pracy w gospodarstwie nie używa. I to od dawna jak sądzę. 

Zasępili się wielce nasi towarzysze. Jakże to. To oni w Wietnamie, Tajlandii, Malezji po małych wioskach jeździli, żeby autentyczne miejsca zobaczyć i taką historię opowiadają na Instagramie swoim followersom, a tu z Polski co? Turystyczne miejsca mają pokazywać? Przecież nawet te Parki Narodowe to turystyczne. Wszak turyści tam jeżdżą. 

Łukasz w końcu troszkę się wpienił, ale spokojnym głosem zapytał ich, gdzie szukaliby autentycznej Anglii. Znowu pełni entuzjazmu zaczęli opowiadać: Londyn, Oxford, stare dworzyska i zamki, Cambridge. Nagle dziewczyna umilkła. Pokręciła głową i roześmiała się. Popatrzyła na swojego towarzysza i on też wybuchnął śmiechem. 

"Co was tak bawi?"

"Bo wiecie, my wynajęliśmy motor i jeździliśmy po różnych wioskach w Wietnamie, żeby pokazać autentyczny Wietnam. A jak tu przyjechaliśmy, to na Insta cały czas wrzucamy zdjęcia z wiosek, w których byliśmy, żeby nikt nie wiedział, że tu jesteśmy. No, że to niby takie nieautentyczne miejsce." 

"To co was tu przygnało, do tego nieautentycznego miasta, w którym mieszka bagatela kilkaset tysięcy Wietnamczyków?" 

"Jedzenie. Ile można jeść zupę Pho, ryż i bahn mi? A tutaj jest supermarket i kupiliśmy sobie szynkę. I pójdziemy na pizzę. I wrzucimy to na Insta. I chrzanić to" (oczywiście tutaj użyli brzydszego słowa, ale zrobię sobie cenzurę😂)

Przez parę dni myślałam o tej rozmowie, aż w końcu postanowiłam podzielić się nią na blogu. I wpis ten dedykuję wszystkim tym, którzy opowiadają, że tylko na wsiach albo w "nieturystycznych" miastach można znaleźć "autentyczną" (tutaj wstaw jakieś państwo w Azji czy innej Ameryce). Niech następnym razem nim zaczną chrzanić o tym, że Bangkok to nie Tajlandia, a Langkawi to nie Malezja zastanowią się czym jest Warszawa, Kraków, Wrocław, Legnica, a jeśli mimo tego zaawansowanego ćwiczenia nie pojmą jakie głupoty opowiadają, niech mocno trzepną się w głowę. Może to pomoże. Skoro tłumaczenie nie trafia.... 

PS
Kwiatek na zdjęciu pochodzi autentycznie z Himalajów i naprawdę ma taki kolor. Nie musiałam nic z nim robić, żadnych filtrów (i dobrze, bo nie umiem). Jest bardzo autentyczny. Czy jednak pokazuje autentyczny Nepal? 😉

Komentarze

Łączna liczba wyświetleń