Mr Always Right czyli fora podróżnicze vol.2

Parę miesięcy temu napisałam krótki tekst na temat pytań na forach podróżniczych. Skupiłam się wówczas głównie na kobietkach i forum Podróżniczki, choć przyznaję, że inspiracje czerpałam również z innych fanpage'y. Minął już ponad rok od kiedy zapisałam się na różne grupy, a nadal bywam zaskoczona tym, co tam zdarza mi się przeczytać. I powiem jedno: nigdy, podczas żadnych badań marketingowych (a uczestniczyłam w sporej ilości w swoim życiu w ramach pracy) nie zebrałam tylu ciekawych insightów o ludziach, podróżnikach i ich potrzebach. Jeśli ktoś w branży turystycznej szuka specjalisty marketingu - oto jestem, sprzedam wiedzę 😂😂.


Generalnie od roku obserwuję, że coraz więcej ludzi ma problem z mózgiem. Naprawdę. Tam, gdzie wystarczy wpisać w Google zapytanie albo skontaktować się z jakąś instytucją (loty/hotele/booking/cokolwiek) to dużo prościej wrzucić zapytanie na grupę. I tylko problem się pojawia, gdy odpowiedzi są sprzeczne. Oczywiście sprzeczne odpowiedzi wynikają z różnych przyczyn: 
- ludzie są głupi i nie umieją czytać ze zrozumieniem
- ludziom się wydaje, że coś wiedzą, a pochwalić się lubią
- ludzie... ech, można naprawdę pisać tu niejedno wyjaśnienie, a przecież muszę coś jeszcze zostawić do dalszej części tekstu, bo nudno będzie. 

I choć ten post będzie (obiecuję!) skupiał się na "odpowiadaczach", to jednak muszę, po prostu muszę podzielić się z Wami historią, która swoje zakończenie miała niedawno. 
Otóż pewna pani (nazwijmy ją Anią i wszelkie podobieństwa do jej prawdziwego imienia są zamierzone) od mniej więcej trzech miesięcy przygotowywała się do wyjazdu do Wietnamu z rodziną. Chwała jej za to, że nie zrobiła jak niektórzy (wpis z czerwca z grupy Malezja Faq: za tydzień lecę z rodziną: żona i trzech małych synków do Singapuru i Malezji na 1,5 miesiąca. To tyle wiem. Jak ktoś ma jakieś doświadczenie co robić i gdzie jechać to słucham.-> zarzućcie mnie planem, bo ja za leniwy jestem, żeby się tym zająć. A ja już sobie coś może wybiorę - to moje tłumaczenie naturalnie) tylko wzięła się solidnie za przygotowanie. Nie wątpię, że nawet zajrzała na jakiś blog czy do innego przewodnika. Szybko jednak doszła do wniosku, że co ona się będzie męczyć i szukać, skoro znalazła grupę entuzjastów, którzy na wszystkie pytania odpowiedzą jej bezpośrednio. Taki spersonalizowany Google, niebo dla leniuszków. 
Zaczęła od pytań nawet jeszcze w miarę: o rafting dla męża, potem przeszła do transportu (co tam, że temat wałkowany na grupie wte i wewte wielokrotnie), pogodę (czy będzie padać na Phu Quoc w czerwcu: hmm, czekaj sięgnę po moją kulę zgadulę). Potem mieliśmy pytanie o jazdę na skuterze. Pani nie dość, że nie przyjęła do wiadomości, że MUSI mieć prawo jazdy kat. A w wersji międzynarodowej, żeby móc legalnie jeździć po Wietnamie, to jeszcze upierała się, że jako jednego z kierowców wsadzi swojego syna (lat 14, nigdy w życiu nie siedział na motorze). Na pytanie czy chce się pozbyć dziecka, odpowiedziała, że chłopak jest wysoki jak na swój wiek. No tak, w sumie ma to sens. Jak wysoki to nogami do jezdni w razie czego dostanie i może przeżyje zderzenie z ciężarówką. Już przy tym pytaniu grupa powoli zaczęła "odburkiwać" pani w odpowiedziach. Potem sypnęły się następne, a część swoich pytań zadawała pod postami innych. No i wreszcie nadszedł ten dzień, kiedy ludzie nie zdzierżyli. Pani Ania oto przybyła do Wietnamu i postanowiła poskarżyć się grupie na grupę. Otóż przeklina mocno wszystkich, którzy polecili jej pociąg, bo (w skrócie rzecz ujmując) ona właśnie jedzie, klima nie działa, miejscowi mają brudne stopy i jeszcze pociąg się spóźnia. To był jej 29 post. Do tego dochodzi około 40 pytań pod postami innych ludzi. Ułożyli jej cały plan, dostała wszystko opisane z cenami lepiej niż w biurze podróży (za co zapłaciłaby spore  pieniądze), a na koniec obraziła ludzi, obraziła się i z wrzaskiem wypisała z grupy. Krzyżyk na drogę jak to ktoś napisał. Tęsknić nie będziemy. 

Wróćmy jednakże do odpowiedzi na pytania na grupach, bo o tym przecież niniejszy tekst miał być. Podobnie jak we wcześniejszym artykule, dla przejrzystości podzielę "odpowiadaczy" na grupy. 
Zacznijmy zatem 😊😊


1. "Jestę EKSPERTĘ": nie znam się, ale się wypowiem

Ach, jakże ja uwielbiam tę grupę ludzi. Przykłady można mnożyć i mnożyć. Oto najprostszy: 
Pytanie nr 1: mam trochę czasu w styczniu, lubię naturę, co mi polecicie: Bali, Wietnam czy Tajlandię. 
Odpowiedź: nie byłam w Wietnamie i Tajlandii, ale leć na Bali. Tam byłam i tylko tam warto się wybrać.

Już widzicie na czym to polega? Ruszyłem tyłek z kraju, to już wiem wszystko na ten temat. Że nie byłem w pozostałych miejscach i w zasadzie ciężko, żebym był w stanie porównać, która opcja może być najciekawsza z konkretnego punktu widzenia? Oj tam, oj tam. Czepiasz się i już. Byłem na Bali ergo na Bali warto bywać. KROPKA. 

Pytanie nr 2: czy do Polski mogę przywieźć owoce z Tajlandii w podręcznym? (Przy okazji: tak, można wwozić do 5 kg owoców, ale duriana nie polecam, jakby się nie daj bogom w samolocie jakaś siatka rozszczelniła to fuuuuu)
Odpowiedź: widziałem gdzieś ostrzeżenia na lotniskach. Że kary są. Jak już kary ryzykować to ha ha lepiej coś innego przewożąc.
Aha, no w sumie można i tak.


1a. "Jestę EKSPERTĘ" w wersji light: nie byłem, ale wujo był i mówił...

To jest autentyk:)
Grupa Tajlandia, 376 w tym tygodniu pytanie o wizę. I nagle włącza się Pani ze stwierdzeniem, że nie ma innej opcji na wjazd do Tajlandii jak tylko 30-dniowa i nie da się przedłużyć. Spokojnie tłumaczymy jej, że jednak są inne opcje. Nieprawda! Pani wie, bo jej wujo od 10 lat jeździ do Tajlandii i mówił, że tylko 30 dni. I basta. No tak, wujo w końcu wie najlepiej (już w "Potopie" o tym zdaje się mówili) 😉😉😉😉😉



2. Nie na temat, ale się wypowiem

Czasem mam wrażenie, że ludzie zbierają jakieś punkty za udzielanie odpowiedzi. Nieważne czy z sensem czy nie, byle się wypowiedzieć. A jak walnę głupotę? A to, wtedy wrzasnę, że hejtują i z bani. Naprawdę ilość odpowiedzi bez sensu jest porażająca. 

Pytanie nr 1: jadę niedługo do Maroka sama. Mam już wstępny plan (A, B, C), ale może coś jeszcze polecicie?
Odpowiedź: do Maroko? Sama kobieta? Zdurniałaś? Zabiją cię, zgwałcą. 
-  Ale nie o to pytałam. Chcę wiedzieć czy coś jeszcze warto zobaczyć. 
- Ale naprawdę, zastanów się czy warto tak ryzykować. Nie jedź. Sama kobieta w kraju muzułmańskim BLA BLA BLA BLA...

Pytanie nr 2: gdzie można skoczyć z Bangkoku na plażę, ale tak, żeby max 2 godziny (to dla mnie ważne) jechać autobusem?
Odpowiedź: jedź na Ko Chang. 
- Ale Ko Chang to min. 6 godzin autobusem, a potem jeszcze prom. 
- Byłam na Ko Chang, jest fajna. 
- No jest, tylko nie spełnia kryteriów autorki. 
- Czepiasz się!

No i mój hicior nad hiciory:
Pytanie nr 3: słyszałem o nagłych wzrostach zachorowań na dengę (moje wyjaśnienie: denga to choroba wirusowa, przenoszona przez komary) w Tajlandii. Czy faktycznie tak łatwo się zarazić i czy jest niebezpieczna?

Odpowiedź: bzdura. Latam do Thai od 7 lat, co roku, bo mam tam rodzinę i nigdy nie miałam sensacji pokarmowej.
- Ale koleś pyta o dengę.
- Syn mieszka w Bkk i nie miał styczności z dengę (pisownia oryginalna). Nie ma tam żadnych chorób tropikalnych. Może w dżungli, na peryferiach itp. styczność z małpami, słoniami. Lepiej ich nie dotykać tak piszę tylko profilaktycznie. Jedyne co to można w hotelach spotkać karaluchy.
- Tu masz dane WHO odnośnie dengi. I opisy blogerów jak złapali dengę w Tajlandii.
- Ty wierzysz w internety? Idiota. Ja i moja rodzina nie złapaliśmy nigdy dengi, więc to jakaś bzdura, że ona w Taj jest. Na pewno jej nie ma.

Aha...czyli jeszcze się włączyła opcja nr 2 czyli "Jestę Expertę" w wersji wuja ;)


3. Moja prawda jest najmojsza 

Pytanie nr 1: jak dostać się tanio z lotniska na ulicę Khaosan? Nie, nie chcę brać taxi. 
Odpowiedź: po takiej podróży tylko taxi. 
- Ale napisałem, że nie chcę czy są inne opcje (włączają się inni: tak, masz autobus za 60 thb od osoby, dojeżdża prosto do Khaosan).
- Jaki autobus, bierz taxi, po co oszczędzać jak przyjeżdżasz do takiego kraju, to tylko 60 zł vs 8 zł, przecież jak już cię stać na bilet do Taj, to powinieneś tutaj wspierać lokalsów, czyt. taxi driverów.

Jak widać wersja "moja prawda jest najmojsza" włącza czasem również tryb: nie na temat, ale co tam. 


4. Captain Obvious

Pytanie nr 1: jak najlepiej dostać się z Langkawi (Malezja) na Ko Tarutao (Tajlandia)?
Odpowiedź: te dwie wyspy leżą w różnych krajach.
🙈🙈🙈🙈

Pytanie nr 2: hej, rozwalił się mój hamak (i tutaj cała historia rozwalonego hamaka, podarujemy ją sobie), przez lata w nim spałam na różnych wyjazdach (i tu lista krajów, również sobie podarujemy). Czy możecie mi polecić jakiś dobry hamak z moskitierą? Planuję wyjazd na Filipiny i będę tam na pewno spać na jakiejś plaży. A hamak do tego najlepszy.
Odpowiedź: w hamaku można spać.
Także tak...



5. Pisałem po pijaku

Pytanie nr 1: nieważne jakie, ważne, że się komuś na feedzie pojawiło.
Odpowiedź: SERDTCYVGHBU 

I w zasadzie tyle w tym temacie ;)


6. Chamy pospolite:

Pytanie nr 1: tutaj w odpowiedzi na posta wspomnianej wyżej pani Ani większość ludzi spokojnie i nie pokazując nerwów (choć niejednego pewnie trzasnęło). A jeden kolega napisał to bardziej dosadnie: 
Najpierw dupę zawracasz pytając o rzeczy łatwo dostępne, a teraz pierdolisz głupoty i masz jakieś kretyńskie pretensje. Skoro nie masz predyspozycji umysłowych do samodzielnego znalezienia informacji ani własnego zdania to miej choćby odrobinę przyzwoitości. 
I to już było zbyt chamskie. Można to samo napisać trochę bardziej kulturalnie.
Za to pod postem uaktywniła się obrończyni pani Ani, która poczuła się znieważona tym językiem. Skończyło się na tym, że sama zwyzywała kolesia jeszcze bardziej kwiecistym językiem, jednocześnie plując się co nie miara, że jak on ma czelność tak pisać do kobiety. I ręce opadły :( Gorszego argumentu już użyć nie mogła. 

W ogóle z kulturą bywa ciężko. Chamy pospolite występują też w wersji ukrytej. I są to najczęściej osoby, które (i piszę to z całą świadomością, że mogę kogoś obrazić) jak im się kończą argumenty merytoryczne (znaczy walnęły głupotę i nie wiedzą jak się wyplątać, a proste stwierdzenie: masz rację przez "klawiaturę" im nie przechodzi) zaczynają atakować: wyluzuj, zluzuj majty, co ty taki nerwowy - trzeba być sabaj, o co te nerwy, nie bądź dziecinny itp. Przyznaję, sama kiedyś napisałam kolesiowi, że jest dziecinny. A potem zrobiło mi się głupio, że takich argumentów używam i wywaliłam tego posta. Szkoda, że nie zastanowiłam się bardziej przed jego wrzuceniem, w końcu w necie nic nie ginie. 

Moja ulubiona historia do tej kategorii pochodzi z grupy Malezja. Siedzieliśmy sobie radośnie enty miesiąc na Langkawi, kiedy zaczęła się na grupie dyskusja o tej pięknej wyspie. I poza standardowymi pierdołami (o, taka turystyczna straszliwie aj aj aj) pojawiły się pytania o hotele. Pewna pani (na Langkawi przyjechała dzień wcześniej) postanowiła się podzielić hotelem (który KTOŚ jej polecił). Wrzuciła link do oferty na booking, rekomendując miejsce (nigdy tam nie była) z info, że tam jest super plaża. Rzuciliśmy okiem na umiejscowienie hotelu i zasępiliśmy się mocno. Miejsce było w środku wyspy. No ni cholery plaży tam być nie mogło. Chcąc uchronić autorkę posta (która już zdążyła się podjarać, że taka dobra cena i to przy samej plaży, a na tym jej głównie zależało ze względu na dzieci) przed popełnieniem błędu, od razu skorygowaliśmy, że plaży tam być nie może (co pokazuje wyraźnie mapa). I zaczęła się kłótnia. Że tamta WIE, że tam NA PEWNO jest plaża. Ale tam nie ma morza, to jak ma być plaża. NA PEWNO JEST. Sugerowaliśmy, że może zły link wrzuciła. Nie, na pewno nie, ona się nie myli, to my się nie znamy. A w ogóle jak ktoś siedzi w Polsce przed telewizorem i wyjazd (wielotygodniowy!) próbuje innym zepsuć sugerując im, że się pomylili! Jak można być takim chamem i prostakiem! Załączyliśmy mapki, wrzucaliśmy różne dowody - jak grochem o ścianę. W końcu po długich przepychankach zaległa cisza i nagle panna napisała, że chyba jednak pomyliła link, miała wtedy różne otwarte i wrzuciła nie ten. Żadnego sorry (głównie do autorki posta, która o mało się nie wkąpała w wielkie g...), nic. Żeby zamknąć dyskusję napisaliśmy zatem, że dobrze, iż sprostowała, bo ktoś mógłby się nieźle wkąpać. I to był błąd wielki (trzeba było siedzieć cicho), bo zostaliśmy zwyzywani od hejterów i chamów i od czego tam jeszcze. W rezultacie pokręciliśmy tylko głowami, że szkoda nerwów na takie "kulturne" i zajęliśmy się innymi sprawami. Ale niesmak pozostał. No i co ja powiem, raz widzieliśmy pannę na Langkawi. Miałam ochotę podejść i jej powiedzieć: ależ ty głupia jesteś. Ale kulturalna jestem, w necie jej inwektywami nie obrzuciłam, to i face to face tego nie zrobię. Choć świerzbił język, oj świerzbił... ;)



7. Pozorna informacja, która nic nie wnosi: wydałam 40 euro przez 3 dni

Trochę dziwna nazwa na kategorię, ale już się tłumaczę. Generalnie chodzi o odpowiedzi, które totalnie nic nie wnoszą. Takie jak powyższa. Pojawiają się czasem pytania ile ktoś gdzieś wydał (ich zasadność też jest wątpliwa, o ile ktoś w miarę dokładnie nie opisze jakiego życia się oczekuje i nie znajdzie się ktoś, kto coś podobnego właśnie przerobił). Niestety odpowiedzi są często z dupy strony. Już abstrahuję od licznych dywagacji, które się pojawiają pod hasłem: Tajlandia to tylko na bogato, jak cię nie stać (w domyśle lamusie) to nie jedź, to te bardziej konkretne też nic nie wnoszą. 
No bo co wyciągniesz z informacji: byłam miesiąc w Tajlandii, wydałam 2453, 56 PLN. A może co robiłaś? Co zwiedziłaś? Gdzie jadłaś i spałaś? No hej, pytanie było ile wydałam, to się chwalę. 

Druga grupa pytań z tego gatunku dotyczy lotów. 
Hej, ile wydaliście na loty do Wietnamu, bo ja 1600 PLN? I zaczyna się konkurencja pod hasłem kto był sprytniejszy. Ja 1599,99 PLN (yeah, jestem lepszy, przezajebisty), ale zaraz ktoś przebija (1499 PLN). I tak można w nieskończoność. Jak dzieci, naprawdę jak dzieci ;)


8. Obrońcy uciśnionych

Historii jest tyle, że nie wiem co wybrać :(
Generalnie wygląda to tak: ktoś zadaje pytanie, pojawia się odpowiedź, ale mijająca się lekko z prawdą. Albo nawet całkiem. Zatem kulturalnie piszesz w odpowiedzi, że jednak ta osoba nie ma racji (zawsze zakładasz niewiedzę, a nie głupotę czy chęć zrobienia innych w bambuko, więc robisz to delikatnie na zasadzie: nie do końca masz rację), podajesz źródła - generalnie wykazujesz błąd. I wtedy się zaczyna. Zamiast otrzymać pochwałę, że sprostowałeś bzdurę, zaczyna się na ciebie lać hejt: a ty co tak hejtujesz, dziewczyna chciała pomóc, co prawda napisała nieprawdę, ale co ją poprawiasz, chciała pomóc. 

Ok, po pierwsze dobrymi chęciami to piekło jest wybrukowane, a po drugie przecież autor nie chciał na grupie uzyskać informacji nieprawdziwej, ale z dobrymi chęciami, tylko taką, która mu się na coś przyda czyli prawdziwy stan rzeczy. Ale nie, obrońcy uciśnionych jadą dalej.

- No chciała dobrze, weź ją zostaw.
- Ale ja tylko sprostowałam informację, bardzo grzecznie. 
- No i co z tego. Po co prostowałaś. Miała dziewczyna dobre chęci, a teraz będzie miała traumę i nic już nie napisze. I kurtyna opada. 

Ciekawy case pojawił się kiedyś na grupie Tajlandia. To będzie ciut dłuższa historia.

Z niezrozumiałych dla mnie przyczyn większość obcokrajowców (nie tylko Polaków) jak wyjeżdża na wakacje to dostaje małpiego rozumu i nawet jeśli w swoim kraju są praworządnymi obywatelami, to w takiej Tajlandii prawo mają w czterech literach. Przykładem świetnym jest kwestia prawa jazdy na motorek (aby móc jeździć legalnie po Tajlandii potrzebujemy prawa jazdy kat. A, w wersji międzynarodowej). W Polsce czy Anglii bez prawka by do auta czy na motor nie wskoczył, ale w Tajlandii on jest chojrak (przyjechałem i wydaję tu kasę, to mi się należy, nie??) i bez wymaganych dokumentów jeździł będzie, a potem się tym w necie pochwali. Można i tak. 
W każdym razie na grupie Tajlandia FAQ pojawił się miły młodzieniec w wieloma pytaniami (przed podróżą i w jej trakcie). Grupa kulturalnie odpowiadała na wszystkie. Oczywiście dyskusja pod hasłem uprawnień na motorek była burzliwa, bo sporo osób uważa, że po co to komu (ubezpieczyciele mają inne podejście, o policji tajskiej, która ponoć ma nowy cel - złapać jak najwięcej takich - nie wspomnę), sporo też optowało za wersją praworządną. Kolega prawka nie posiadał. W zasadzie to jeździć też nie umiał, ale jak mu paru "przyjaciół" z grupy napisało: co się martwisz, nauczysz się w Tajlandii. 
Niestety w trakcie pierwszej czy drugiej wyprawy motorkowej kolegi po Phuket, młody człowiek spowodował wypadek. I co zrobił? Wskoczył na motorek i zaczął uciekać (razem ze swoją pannicą oczywiście). Złapali go poszkodowani (auto) Tajowie i biedak musiał im zapłacić. Również za to, że policji nie wezwali, bo dopiero miałby problem. Następnie usiadł do netu i poskarżył się grupie jacy to ludzie w tej Tajlandii niedobrzy, on tu przyjechał pieniądze wydawać, a tu proszę - musiał zapłacić za taką głupotę. 
Grupa najpierw milczała, a potem ktoś zadał pytanie czy się koleś przed ucieczką zainteresował czy nikomu nic się nie stało. No jakże miał się interesować, przecież uciekał. 
I wtedy po raz pierwszy widziałam jak wylał się hejt. Najprawdziwszy hejt. Że idiota, że jak mógł uciekać, że czego się u diabła spodziewał. Że nie dość, że łamie prawo to jeszcze marudzi, że mu płacić kazali. Najgłośniej oczywiście darli się ci, którzy wcześniej go zachęcali do spróbowania motorka w Tajlandii i radzili olać prawo jazdy, ale nie w tym rzecz. Pojawiło się również kilku obrońców. 
Zostawcie chłopaka, co się czepiacie, setki ludzi tak robią i nikt się nie czepia. Miał pecha, trzeba mu współczuć (nie tym, w których wjechał, ale jemu) i jeszcze tyle musiał zapłacić, no masakra jakaś. 

Pozostawię to bez komentarza. Autor albo administrator w końcu posta wyrzucił, ale niesmak pozostał. Dla symetrystów, dla kretynów i dla obrońców uciśnionego. I zawsze, zawsze rodzi mi się w takiej sytuacji pytanie: czy gdyby w Polsce się tak zachował znalazłby się jeden odważny z argumentami do obrony. Czy na naszym podwórku to wstyd, a w Azji to można. W końcu to tylko Azja...


9. Autodenuncjator własnej głupoty

To jest nader ciekawa grupa, która chyba przeraża mnie najbardziej. Brak wiedzy i napisanie głupoty to jedno (o ile się potem człowiek z klasą z głupoty wycofa), ale autodenuncjacja własnej głupoty? To pokazuje smutny trend w społeczeństwie, że przyznawanie się do głupoty (w sytuacji, kiedy nikt nas nie pytał i nikogo to nie obchodzi) jest dzisiaj uznawane za dopuszczalne, a wręcz godne pochwały. Ale przejdźmy może do przykładów.

Pytanie nr 1: w ramach pytania pojawiła się historia jak to młoda podróżniczka pojechała do Szwajcarii na wakacje i włączyła sobie na komórce transmisję danych. Zignorowała sms operatora, na siłę usunęła blokadę kosztów. Dobrze się to nie skończyło, bo wysłali jej rachunek na 20 tys. zł. Pytanie dotyczyło tego czy ktoś miał podobną sytuację i czy można coś z tym zrobić.

Oczywiście wina jest niestety po stronie młodej podróżniczki, ale może uda się jakoś dogadać z operatorem, coś umorzyć, coś rozłożyć na raty. Skąd taki rachunek? Ano stąd, że Szwajcaria nie jest w UE. Jest członkiem Schengen, ale już UE nie. Odpowiedzi było dużo, niektórzy mściwie lekko pisali, że dobrze jej tak, może się nauczy, inni żałowali i próbowali doradzać. Ale jedna odpowiedź mnie rozwaliła.
Odpowiedź: o, to Szwajcaria nie jest w UE? Nie wiedziałam.
No i pięknie, że nie wiedziałaś, twoje prawo, ale po jakiego diabła piszesz o tym? Masz ustawioną przypominajkę, że każdego dnia trzeba wrzucić odpowiedź na grupę i wybierasz losowo posty, do których dopiszesz kilka słów, żeby zaistnieć? Bo kogo tak generalnie obchodzi, że pani S. nie wiedziała, że Szwajcaria jest w UE? Ale i tak najlepsze są reakcje. Pod odpowiedzią jest z 16 odpowiedzi pod hasłem: ja też. Bogowie, patrzycie i nic z tym nie robicie .

O, a tutaj inny przykład z grupy Wietnam:
Pytanie nr 2: jaką łapówkę płaci się policji wietnamskiej jak cię złapią bez dokumentów.
Odpowiedź: nas tydzień temu zatrzymali, chcieli od nas 50 USD, ale ostatecznie obyło się bez mandatu. Najlepiej nie mówić przy nich po angielsku (to jeszcze jakoś ujdzie, w końcu do przestępstwa czyli przekupstwa policjanta nie doszło).
Odpowiedź nr 2: Od nas za dwa skutery ok. 150 zł. Można było negocjować i się sprzeczać, ale my jakoś nie mieliśmy ochoty tracić czasu (wiem, że można znegocjować nawet do 20 zł). Policja głównie nastawiona jest na łapówki, więc byliśmy na to przygotowani, że nie mamy więcej gotówki, że to nasz ostatni dzień itp.
Ok, popełniłeś przestępstwo (K.K. artykuł 229 paragraf 5-> wręczanie łapówki nawet w odległym Wietnamie podlega odpowiedzialności karnej w Polsce), ale po cholerę się chwalisz w necie pod własnym nazwiskiem? W odpowiedzi na komentarze "rozsądnych" panna odpisała, że w Polsce też daje regularnie łapówki policji (K.K. artykuł 229 paragraf 2) i dodała jeszcze, że kto nie ryzykuje ten szampana nie pije. No cóż, chyba mamy inną interpretację tego powiedzonka. A czasem wystarczy się po prostu zamknąć.


10. Głos rozsądku

To osoba, która po prostu udziela odpowiedzi na zadane pytanie, często podpierając się konkretnymi stronami oficjalnymi/własnym doświadczeniem. Ktoś, kto wie, co pisze. I takich ludzi na szczęście jest naprawdę dużo. Ogromnie. Poświęcają swój czas, żeby pomóc innym. Niestety ich głos często ginie wśród setek komentarzy. Problemem jest również to, że ciężko ich rozpoznać, bo jak odróżnić ich od pozostałych? Brzmią często tak samo😔


11. Się pochwalę się:

Pytanie nr 1: ląduję jutro w BKK o godzinie 19. Czy ktoś może też będzie w tym czasie na lotnisku i chciałby się zrzucić na taxę?
Odpowiedź: ja będę za tydzień. A ja za 9 dni, już nie mogę się doczekać. I tak się ciągnie litania.....
I znowu zapytam: kogo to do cholery obchodzi?

Dodatkowa kategoria poza listą: polecam Revolut.

To jest jakaś sekta już prawdziwa. Trochę jak z aktorami w Polsce. Jak się jakiś nagle wybije to wyskakuje z połowy reklam TV, internetowych czy też w czasopismach. O programach w stylu tańce różne czy śpiewanie nie wspomnę. Ba, człowiek się boi otworzyć lodówkę. Kiedyś takimi przykładami niechlubnymi były Kasia Cichopek czy Małgorzata Kożuchowska, dzisiaj są to Lewandowscy. A wśród podróżników jest to Revolut ;)

Pytanie nr 1: wybieram się do Tajlandii, co lepiej się opłaca zabrać Euro czy Dolary (odpowiedź: żadna różnica, bierzcie co tam macie, byle nowsze banknoty).
Odpowiedź: tylko Revolut (akurat w Tajlandii to nie najtańsza opcja, są tańsze i bardziej korzystne).

Pytanie nr 2: hej, jestem w Tajlandii, nie działa mi karta banku X. Macie pomysł co zrobić (odpowiedź: zadzwoń do banku najlepiej przez Skype i zapytaj o co chodzi, a nie czas marnujesz wpisując pytanie na grupę, która i tak ci nie pomoże, bo nie ma dostępu do twojego banku, a jest wiele powodów dla których twoja karta może nie działać). 
Odpowiedź: tylko Revolut. 
- Ale ja już jestem w Tajlandii, co mi po radzie tylko Revolut. 
- Ja też polecam Revolut (i tak 15 razy albo i 20, a co 😂)

Czasem mam wrażenie, że Revolut płaci za każdy komentarz w stylu "polecam Revolut" czy "Tylko Revolut" bez względu na to, gdzie się go wpisze. Ostatnio stwierdzenie "Tylko Revolut" widziałam przy pytaniu o Agodę i hotele 😂😂😂😂, czekam na to, aż pojawi się przy pytaniu gdzie zjeść najlepsze curry w Bangkoku.



Tak szczerze mówiąc to dalsze segmentacje oraz opisy można mnożyć i mnożyć, o przykładach już nie wspomnę. Każdego dnia człowiek ma wrażenie, że przeczytał już wszystko, a tu proszę - zawsze ktoś cię jeszcze zaskoczy.  Nie przeczę (taki ze mnie autodenuncjator 😄), że i ja niejednokrotnie w wielu grupach "odpowiedziowych" się znalazłam. Na szczęście Łukasz zwykle znajduje się w jednej z nich (zgadnijcie w której), puka się w głowę i studzi mój słynny południowy temperament 😂 W końcu rude włosy zobowiązują do ognistych i cholerycznych zachowań. W necie też. Tylko z netu nic nie znika. Zawsze trzeba o tym pamiętać. Chyba zapiszę to sobie na lustrze. Szminką. Jak ją kiedyś kupię 😉 A do tego czasu....

Komentarze

Łączna liczba wyświetleń