Ucieczka z Bali: Nusa Lembongan i Nusa Ceningan

Około 20 kilometrów od wschodniego wybrzeża Bali przycupnęły sobie skromnie trzy wyspy: Nusa Lembogan, Nusa Ceningan i Nusa Penida. Wiele osób, które spotkaliśmy w czasie nasze wielomiesięcznej podróży, z wypiekami na twarzach i zachwytem w oczach opowiadało nam o trzech Nusach, korzystając zatem z miesięcznego pobytu w regionie postanowiliśmy sprawdzić co ciekawego można tu zobaczyć i przeżyć. I bardzo się cieszę, że taką decyzję podjęliśmy – na pewno było warto.



Na pierwszy ogień poszła Nusa Lembongan, średnia w kontekście wielkości (8 km²), uznawana za najbardziej „turystyczną”.

Już pierwszy moment, kiedy przed naszymi oczami pojawia się wyspa, potrafi zachwycić głównie ze względu na wodę otaczającą ten niewielki kawałek lądu. Widziałam już różne barwy oceanu i przez długi czas byłam przekonana, że nic mnie już w tym aspekcie zaskoczyć nie da rady. A tu proszę. Z pełnym niedowierzaniem wpatrywałam się w ocean, otaczający Nusę Lembongan, kiedy zbliżaliśmy się do niej od strony Bali. Błękit, miejscami przejrzysty, miejscami lekko mleczny. Przepiękne kolory, przenikające się wzajemnie, tworzyły urzekający obraz. Im bliżej wyspy, tym więcej barw. Niezwykłe wrażenie.

Łodzie z Bali najczęściej wysadzają turystów na plaży przy wiosce Jungutbatu, w niej również można znaleźć najwięcej hoteli, sklepików czy restauracji.


Sama wioska niczym specjalnym się nie wyróżnia. Ot kilka uliczek, w tym jedna główna ciągnąca się wzdłuż plaży. Nie ma chodników, trzeba za to uważać na liczne motorki (szczególnie z turystami, bo często naprawdę widać, że po raz pierwszy siedzą za kierownicą) oraz samochody-taxi. Oprócz motorka można tu wynająć sobie samochodzik przypominający ten z z pola golfowego (być może lepsza wersja niż motorek, stabilniejsza przynajmniej). Dróg zbyt dużo na wyspie nie ma, do najbardziej odległych punków idzie się 4-5 km, ale po drodze często trzeba przebyć górę, dla niektórych może to zatem być zbyt męczące.


Plaża przy wiosce jest w miarę szeroka i bardzo ładna. Charakterystyczne dla nie jest to, że duże fale (surferskie) rozbijają się kilkadziesiąt metrów od brzegu, zatem kąpiel tuż przy brzegu jest bezpieczna i przyjemna. Wzdłuż plaży ciągną się liczne knajpki oraz hotele, nie ma natomiast drzew, pod którymi można się schować. W oddali widać wielką wyspę Bali. Jedną z większych atrakcji na tej plaży jest niewątpliwie zachód słońca, który (przy odpowiednich warunkach atmosferycznych) jest przepięknym zjawiskiem. Warto, przynajmniej raz naprawdę warto.


My zamieszkaliśmy właśnie w tej wiosce, niedaleko plaży w małym homestay'u. Naprzeciwko naszego hoteliku znaleźliśmy super warung (lokalną jadłodajnię) z pysznym jedzeniem w dobrych cenach (Nasi Goreng za 15 tys IDR, Ayam Satay za 35 tys IDR i nasz hit: stek z tuńczyka z ryżem i sałatką za 40 tys. IDR). Nazywa się Warung D'Mall i mogę go z czystym sumieniem każdemu polecić. Co prawda na jedzenie trzeba dłuższą chwilę poczekać, ale za to jest świeże i pyszne 😃. Wracaliśmy tam z przyjemnością.


Kilka razy pomoczyliśmy pupki w wodzie na plaży. Czasem niestety były to tylko pupki, bo poziom wody spadał dość mocno, a wchodzenie głębiej było utrudnione ze względu na liczne kamienie i pomniejsze koralowce. Ale już nawet mocząc samą pupkę można spędzić bardzo przyjemnie czas, obserwując świat albo marząc. Jeżeli traficie tam o odpowiedniej porze (jak my któregoś pięknego popołudnia), kiedy woda powoli będzie się podnosiła, uda wam się być może zaobserwować moment, w którym w pewnej odległości od brzegu (jak już pisałam) zaczynają „przewalać” się fale dla surferów. Na plaży generalnie jest dość cicho, z niektórych knajpek cicho sączy się muzyka (przy naszej ulubionej miejscówce rozbrzmiewało cichutko reggae) i nagle pojawia się dość głośny szum. To właśnie przewalające się w oddali fale. Oczywiście w pierwszym momencie człowiek ma milion złych skojarzeń (łódka/tsunami/trzęsienie ziemi), ale po chwili uspokaja się. Ten szum jest taki... relaksujący ;) Nic, tylko się zdrzemnąć. Byle w cieniu albo chociaż po porządnym posmarowaniu kremem.


W północnej i wschodniej części wyspy mieści się las mangrowców. Wiele osób decyduje się na wypożyczenie łódki lub kajaka i pływanie po kanale w lesie. Z tego co widzieliśmy taka przyjemność kosztuje około 100-150 tys. IDR za 20-30 minut. Jeśli ktoś nie widział wcześniej mangrowców – można wybrać się na taką wycieczkę. Jeśli ktoś widział – to jak twierdzą „internety” nie trzeba.



Północna część to również spory kawałek plaży z widokiem na balijski wulkan Agung (jeśli raczy się wyłonić spomiędzy chmur). Z pływaniem na tej plaży może być jednak trudno ze względu na liczne kamienie w wodzie, co jest szczególnie problematyczne w trakcie odpływu. Ale widok niewątpliwie jest bardzo ładny, warto chociażby przejść się w te okolice i rzucić okiem ;) Albo zrobić fotkę ;)


Na południu wyspy znajduje się „port”, skąd można odpłynąć na Nusę Penidę oraz żółty most, który zaprowadzi nas prosto na Nusę Ceningan (o czym za chwilę).

Najpiękniejsze jednak widoki czekają na tych, którzy zdecydują się wybrać na zachodnią część wyspy.
Jak już wspomniałam wiele osób decyduje się na wynajem motorków, my jednak jesteśmy fanami sportu zwanego spacerowaniem 😉. Spacerujemy gdzie się da, im więcej kilometrów tym lepiej. Spacer pod hasłem „zachodnia część wyspy” to łącznie ok. 10 km, zatem naprawdę niedużo, a można przy okazji bez stresu i pośpiechu przyjrzeć się zarówno głupocie niektórych turystów (jazda na motorku bez umiejętności w Azji NAPRAWDĘ jest głupim pomysłem), pomysłowym hotelom jak również domom Indonezyjczyków. No i przywitać się z całą masą dzieciaków :)

Do pierwszego punktu na naszej trasie – Devil's tear – dotarliśmy dość szybko. Już do niego dochodząc wiedzieliśmy, że takich widoczków w Indonezji jeszcze nie widzieliśmy, bowiem wszystko wokół (przesuszone trochę trawy, rozłożyste drzewa i kwiatki) śpiewało do nas Australią.


Woda również zaczynała pokazywać swoje niezwykłe barwy, ale jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa ;) Devil's tear pokazało trochę więcej. Nim jednak człowiek dotrze do Devil's tear mija się Dream Beach czyli niedużą, ale przepięknie położoną plażę.



Devil's tear to ni mniej ni więcej tylko klify, opadające ostro do morza (odkrywcze, w końcu to klify), o które rozbijają się regularnie wielkie fale. Niby tylko tyle, a człowieka wręcz zatyka z wrażenia. Zresztą, niech zdjęcia przemówią za mnie.


Podpowiem jeszcze, że warto pójść wzdłuż brzegu w kierunku północnym, Puste piękne klify, mało turystów (wszyscy stoją obok głównego klifu, a kilkadziesiąt metrów dalej już pusto).


Kolejny punkt, który warto odwiedzić na mapie nazywa się Sunset Point. Nie trzeba jednak czekać aż do zachodu słońca, żeby móc obejrzeć kolejną część przepięknych klifów, z rozbijającymi się o nie falami. Warto również posiedzieć tam przez moment, pooddychać morskim powietrzem i pogapić się w fale. Są potężne i majestatyczne, przypominają człowiekowi czemu zawsze powinien mieć szacunek i strach przed morzem.
Z Sunset Point prosta dróżka wiedzie do plaży Mushroom, uznawanej za jedną z najładniejszych na wyspie. I faktycznie, widok jest bardzo malowniczy, choć wypoczynek na samej plaży dość trudny. Cienia jest niewiele (choć nam udało się znaleźć wielkie i rozłożyste drzewo), przy samej plaży zaś cumują wszędzie łódki. Wygląda to ładnie, ale z kąpielą bywa różnie. Szczególnie, że woda jest zimna. Naprawdę. Nie wiem czy to rezultat otwartego oceanu czy konkretnych prądów, ale w czasie naszego pobytu na tej plaży woda przemrażała na kość. Coś jak Bałtyk w wakacje. Przy plaży Mushroom mieści się sporo hoteli, knajpek i sklepów, nie ma zatem niebezpieczeństwa, że człowiek padnie z głodu w czasie wycieczki :) Do wioski Jungutbatu jest stąd ok. 4 km, zatem niedaleko.


Spacery i widoczki to tylko część atrakcji, które przyciągają ludzi na Nusę Lembogan. Wielbiciele yogi znajdą tutaj mnóstwo szkół i szkółek, surferzy – spotów do wskoczenia na falę, a fani snorkelingu czy nurkowania – miejsca, gdzie rafa zachwyca kolorem, a wielkie manty pływają wokół. Wszystko do zorganizowania na miejscu, liczne agencje chętnie pomogą. Można nawet skoczyć na coś, co nazywa się „troling in coral reef”. Nie wiem na czym trolowanie ryb na rafie miałoby polegać (bardziej „deszczowcowanie” jak sądzę by pasowało 😂), ale brzmi przezabawnie.


Generalnie sama wyspa jest bardzo fajna i można na niej trochę odpocząć przez parę dni oraz nacieszyć oczy cudnymi widokami. Dla nas – wielbicieli spacerów – ogromną przyjemnością były też codzienne nawet kilkunastokilometrowe spacery. No i klify. Coraz częściej myślę, że moje wymarzone do mieszkania miejsce powinno mieć klify. Obok plaży oczywiście. Plażę obowiązkowo 😉

W tym całym "słodzeniu" wyspie jest też niestety miejsce na łyżkę dziegdziu. Po pierwsze motorki - jak już pisałam sporo ludzi na nich szaleje i momentami jest to dość głośne szaleństwo. Po drugie kwestia wody pitnej. Jako wielbiciele idei zmniejszania ilości plastiku na świecie zawsze staramy się namierzyć jakieś opcje refillu wody czy też kupujemy duże baniaki i sami sobie wodę przelewamy. Na Nusie Lembongan mimo że w każdym sklepiku duża woda była (20 litrów), nikt nie chciał nam jej sprzedać. Na szczęście udało nam się namierzyć opcję refill, ale tylko w jednym miejscu i też niecodziennie dostępną. Z tego co widać po naklejkach na sklepach/tablicach teoretycznie jest wdrażana jakaś akcja "refill wody=mniej plastiku", ale sklepikarze czy restauratorzy chyba odstąpili od niego, bo jak sądzę w ich mniemaniu bardziej im się opłaca skasować za butelkę wody 10 tys. IDR niż za refill 5 tys. IDR (co oczywiście jest bzdurą, bo butelki 20 litrowe kosztują 20 tys. IDR, zatem opłaciłoby im się dużo bardziej, no ale..). W każdym razie jak na wyspę, która krzyczy o walce z plastikiem czy też ma z nim problem (co miejscami widać), działają strasznie głupio.


Ogromnym plusem wyspy Nusa Lembongan jest również połączona z nią mostem Nusa Ceningan. Od razu przyznam się bez bicia, że zgodnie z poradami krewnych i znajomych królika oraz internetów skupiliśmy się na zachodniej części wyspy.

Dostanie się na Nusę Ceningan jest dość proste. Można podjechać taxi pod żółty most (100-150 tys. IDR), podjechać motorkiem (i akurat motorkiem da się przez wąski most przedostać na mniejszą wyspę) albo przyjść na piechotkę. Google Maps pokazał nam dodatkową ścieżkę pieszą przez wyspę i choć była ona ciut zarośnięta i prowadziła przez niewielką górę, idealnie spełniła swoje zadanie.  Uniknęliśmy w ten sposób 100 dodatkowych pytań o podwózkę i pełnych zdziwienia spojrzeń przy tłumaczeniu, że spacerujemy.


Od żółtego mostu aż do Blue Lagoon, które było pierwszym punktem na naszej mapie, prowadzi prosta droga, częściowo biegnąca wzdłuż brzegu. Po mniej więcej pół godzinnej przechadzce dociera się na miejsce. Na szczęście samo Blue Lagoon jest oznaczone (tabliczka na płocie), bo z drogi go nie widać. Cóż ja powiem. Nazwa zobowiązuje, niech przemówią zdjęcia.


Nie wiem jak wy, ale ja jestem fanką patrzenia na fale, a te w Blue Lagoon były wyjątkowo... majestatyczne. To chyba dobre słowo, bo zawiera w sobie odrobinę lęku, który człowiek odczuwa na widok żywiołu. Ja odczuwam go sporo. Na wszelki wypadek rzuciłam parę słów powitania do tutejszego Posejdona, żeby aby mu do głowy nie przyszło zrzucić nas z któregoś klifu i pokazać swoją siłę 😉

Sporo czasu siedzieliśmy nad Blue Lagoon patrząc na fale. W końcu jednak ruszyliśmy dalej. Najpierw wybraliśmy ścieżkę w prawo. Wiedzie ona na kolejne klify, przechodzi przez niewielki busz, aż finalnie prowadzi na drugą stronę cypla, skąd widać spot do surfowania i dużą plażę.


Następnie wróciliśmy w okolice Blue Lagoon i przechodząc przez hotel dostaliśmy się na ścieżkę na lewo od Blue Lagoon. Tutaj wędrując różnymi dróżkami eksplorowaliśmy kolejne klify. Nie mam wystarczająco dobrego warsztatu pisarskiego, żeby to opisać, więc może chociaż zdjęcia.....


Moje ulubione to samotne drzewo. Zaskoczyło nas całkowicie, pojawiając się znienacka. Mogłoby zagrać w niejednym horrorze. Na klifach trzeba dość mocno uważać, żeby nie zostać zdmuchniętym do morza, szczególnie jak przychodzą większe fale i rozbryzgują się na skałach.
Nacieszyliśmy oczka cudnymi widokami i ruszyliśmy trasą przez środek wyspy w kierunku mostu.


Potem jeszcze okrężna trasa przy lesie mangrowców przez Nusę Lembongan i już byliśmy znowu w naszej wiosce. 

Bardzo mocno zachęcamy do wycieczki na Nusę Ceningan. Sama wysepka jest niewielka, ale urocza. Mieści się na niej sporo hoteli i knajpek, można zatem rozważyć mieszkanie na niej zamiast na Nusie Lembongan, chociaż szczerze mówiąc nam dużo lepiej podobała się opcja mieszkania na większej wyspie i wycieczki na mniejszą. Co oczywiście wynika z faktu, że tak zrobiliśmy my, a wiadomo, że "nasza opcja jest najnaszsza" 😂😂😂

Czy warto wybrać się na Nusę Lembongan i Nusę Ceningan?
Zdecydowanie tak. Parę dni, które spędziliśmy na eksploracji obu Nus, uznaliśmy zgodnie za bardzo ciekawe i warte swojej ceny/czasu. Szczerze mówiąc dużo lepiej podobał nam się klimat na mniejszych wyspach niż na Bali, w tym w uwielbianym przez tłumy Ubud. Jakoś tak spokojniej, bardziej leniwie... No, tak, w końcu z nas dwa leniwce. Dać nam plażę, ciszę, ciepłe morze i już... Chociaż z drugiej strony w Himalaje poszliśmy, a tam plaż nie było...

Chwilowo znajdujemy się na Nusa Penida, która również doczeka się własnego artykułu. Uznałam, że jako największa zasługuje na całkiem własny ;) No i opis trzech wysepek byłby już zbyt długi i nikomu by się tego czytać na pewno nie chciało. 


Ps. Kilka informacji praktycznych

Transport:
Bali (Ubud) - Nusa Lembongan
Speedboaty na Nusę Lembongan odpływają z Sanur. My naszą wyprawę zaczęliśmy w Ubud, stąd też przetransferowaliśmy się do Sanur i wskoczyliśmy na łódź, która płynęła około 30 minut. Co prawda fale nie były najmniejsze, ale jakoś daliśmy radę przetrwać ten krótki „przejazd”. Skorzystaliśmy z pośrednictwa biura Perama Tour (mają całkiem niezłe ceny na różne przejazdy na Bali – do sprawdzenia w necie), a naszym operatorem było Glory Express. Bilet dla jednej osoby (wraz z transferem z Ubud, pick up spod biura Perama) kosztował 200 tys. IDR (przy obecnym kursie to ok. 55 zł).
Ach, ważne. Na podróż najlepiej założyć klapki plus krótkie spodenki, bo zarówno do łodzi jak i z łodzi wyskakuje się z wody.

Nusa Lembongan - Nusa Penida
Transfer (taxi) z Jungutbatu Village w okolice żółtego mostu (przystań) kosztował nas łącznie 100 tys. IDR. Na miejscu kupiliśmy bilety na łódkę (po 50 tys. IDR od osoby). 



Komentarze

Łączna liczba wyświetleń