Jaipur: Indie tysiąca i jednej nocy

Wyobraźcie sobie miasto wśród wzgórz. Niewielkie domy, wąskie, splątane ulice. Po ulicach biegają krzyczące dzieci, przemknie gdzieś jakaś kura zgarniając skrzydłami pisklaki, chrumkająca świnia zagląda przez otwarte drzwi. Milcząca krowa majestatycznie przechadza się między drzewami. Przy niewielkim stoliku, zbitym wiele lat temu z nieheblowanych desek na małych pniaczkach siedzi trzech mężczyzn. Cicho wymieniają się poglądami, co jakiś czas z namaszczeniem podnosząc do ust szklaneczkę z ciepłą herbatą z mlekiem. Przy kontuarze niewielkiej kawiarni stoi kilka innych osób i w milczeniu podgryza ciepłe bułeczki. Co jakiś czas ktoś cicho rzuca jakieś słowo, a pozostali uśmiechają się delikatnie. Właściciel kawiarni leniwie miesza gorące mleko, cały czas podpatrując czy nie pojawia się nowy klient, chętny na gorący napój, idealny w ten chłodny poranek. Z pobliskiego targu dobiegają krzyki i wrzaski. Niektórzy głośno zachwalają swój towar, wykrzykując ceny. Inni pieczołowicie układają go na wózkach czy materiałach. Tu zielenią się pysznie wielkie jabłka, tam błyska żółcią banan. W ogromnych koszach mienią się przyprawy: żółte, czerwone, zielone. Intensywność kolorów podkreśla zapach. Podejdź bliżej do koszy, a zakręci ci się w nosie o zapachu curry, kurkumy, sproszkowanej papryki. Ziemia lekko zaczyna drżeć. To zamkowe słonie zostały wyprowadzone "na spacer". Pomalowane na barwne kolory przyciągają wzrok wszystkich, szczególną radość wzbudzając wśród dzieciaków. 
Na wysokich wzgórzach wznosi się majestatycznie zamek. Co jakiś czas na murach pojawia się oślepiający błysk, kiedy słońce odbija się w armacie czy hełmie strażników. Na niewielkim balkonie na najwyższej wieży pojawia się kolorowy kształt. To maharadża jak co rano wychodzi popatrzeć na swoje miasto. Jego kolorowe szaty sprawiają, że wygląda jak wielki motyl, a biżuteria oślepia wszystkich patrzących.

Nie wiem jak Wy, ale ja przez wiele lat tak właśnie wyobrażałam sobie Indie. W głowie miałam XIX wiek, czasy wielkich powstań, Kompanii Wschodnioindyjskiej, królowej-rebeliantki Lakszmi (zainteresowanych odsyłam do książki Michelle Moran "Zbuntowana królowa"), Kiplinga, wielkich historycznych pałaców i świątyń. Ponad rok temu, kiedy pierwszy raz zwiedzaliśmy Indie, nie udało mi się tego znaleźć.

Och, nie obrażajcie się na mnie zaraz, wielbiciele Indii. Nie powiedziałam, że mi się nie podobało. Po prostu było inaczej niż sobie wyobraziłam. New Delhi nie różniło się jakoś wybitnie od innych azjatyckich miast, Taj Mahal - powaliło mnie doszczętnie, ale nie zaskoczyło zbyt mocno. Bombaj - czyli Mumbaj - nie zasłużył nawet na posta na naszym blogu, również z tej przyczyny, że złapałam tam jakąś infekcję i nie wszystko dało się zobaczyć, a to, co się dało, nie zachwyciło nas wcale. No i Goa- całkowicie oderwana od Indii kraina, coś na pograniczu Malezji, Europy i Indii. Gdzie jednak były te słynne Indie?

No tak, krzykniecie zaraz,byliście w czterech miejscach, co wy tam wiecie o Indiach. I trochę racji w tym jest, bo ten ogromny kraj jednym na pewno pochwalić się może - różnorodnością i to we wszystkich chyba możliwych aspektach. Słyszałam, że pod tym kątem tylko Chiny z Indiami konkurować mogą. Nie wiem, nie byłam w Chinach, ale pierwszy pobyt w Indiach zostawił mnie z wielkim bólem głowy. Nie umiałam ocenić czy mi się podobało czy nie, bo nie dość, że kraj różnorodny, rozwarstwiony z milionami problemów to jeszcze nijak się nie miał do moich wyobrażeń i nadziei. Drugie podejście świadomie zaczęliśmy od spokojnej Kerali (po Australii trzeba było się powoli przestawiać znowu na azjatycki tryb), nie znaczyło to jednak, że na niej poprzestaniemy. W końcu te Indie Kiplinga gdzieś istnieć musiały. No i znaleźliśmy je w końcu. W Radżastanie. 

Radżastan, największy stan w Indiach, mieści się w północno-zachodniej części kraju. Około 60 mln mieszkańców, kilka sporych miast, mnóstwo mniejszych, rozsianych między górami, wzgórzami, wśród terenów pustynnych i półpustynnych. Szczególnie gdzieś te półpustynie i pustynie pasują do moich wyobrażeń o Indiach (poza dżunglami i plażami naturalnie ;). Szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę historię tego stanu. Nie, nie będę teraz przepisywać internetu, wspomnę tylko, że Radżputana (inna nazwa Radżastanu) przez wieki była znana z romantycznych historii, bohaterskich czynów, twardych i honorowych wojowników. 

Nie byliśmy pewni jak nam się Radżastan spodoba (w necie krążyły opinie od "nigdy więcej" po "wróciłabym tam choćby jutro"), na pierwszą wizytę wybraliśmy zatem trzy najbardziej popularne miasta: Jaipur, Udaipur i Dżodhpur. Bywają one nazywane złotym trójkątem.  Nie wiem jak pozostałe miejsca, ale te trzy chwyciły nas za serca (a przynajmniej ich historyczne części) i możemy je spokojnie polecić. Choć niekoniecznie na pierwsze dwa dni w Indiach. Ale o tym może później. 

Z Kerali przelecieliśmy do New Delhi, skąd mieliśmy wykupione bilety na autobus do pierwszego miasta, Jaipuru. Bilety kupiliśmy (podobnie jak na pozostałe przejazdy) na stronie redbus.com (początkowo mieliśmy problem z płatnością - okazało się, że należy wybrać inną bramkę i wtedy nasza karta zadziałała). Można sobie wybrać różne typy autobusów i miejsc. Na tą część podróży wybraliśmy miejsca siedzące (choć generalnie polecamy leżanki). Bilety kosztowały nas po 3 Euro, a podróż trwała kilka godzin. Niestety wpadliśmy w korek, okazało się też, że nie był to autobus bezpośredni (kierowca stawał gdzie chciał i zabierał dodatkowych pasażerów), zatem podróż do najwygodniejszych nie należała. Na szczęście następne były dużo bardziej komfortowe, ale o tym później. 

Niemniej udało nam się dotrzeć do Jaipuru. 

Jaipur i Amber

Ach, uroczy Jaipur. Stolica Radżastanu, nazywana często różowym miastem. Faktycznie sporo budynków w centrum było lekko różowych, ale chyba nie posunęłabym się do stwierdzenia, że całe miasto tak wygląda. Zresztą całego miasta nie widzieliśmy. Kręciliśmy się w dzielnicy historycznej, wybraliśmy się do miejscowości Amber pod Jaipurem i już ruszaliśmy dalej. Z okien autobusu dostrzegliśmy jeszcze dzielnicę nowoczesną, pełną sklepów i malli, ale nie zwiedziliśmy tej części miasta. Skupiliśmy się na historii. A ta akurat jest fascynująca. Samo miasto Jaipur powstało dopiero w XVIII wieku, gdy utworzył je radżpucki władca Jai Singha II, nadając mu od razu status swojej stolicy. Wcześniej tę rolę pełnił pobliski Amber.

Co i jak warto zobaczyć w Jaipurze? Parę miejsc na pewno zasługuje na poświęcenie czasu. Najlepiej zaopatrzyć się w dwudniowy bilet Combo. Obejmuje on większość zabytków (choć nie wszystkie) i kosztuje dla turystów 1000 rupii od osoby. My kupiliśmy go w pierwszej zwiedzanej przez nas atrakcji czyli forcie Amer,nie od niego jednak zacznę opisując miejsca do zwiedzania (mieści się on poza Jaipurem, w miejscowości Amber, a chciałabym jednak opisy zacząć od samego serca Jaipuru. 

1. Pałac Wiatrów (Hawa Mahal)
Umiejscowiony w samym centrum miasta Hawa Mahal został wybudowany koło 1799 roku. Jest jednym z najczęściej fotografowanych miejsc w Jaipurze, a to za sprawą 953 zakratkowanych okienek (małych balkoników, zwanych dżarokh), które służyły damom dworu Maharadży do obserwacji świata (same nie mogły być widziane, za to miały doskonały widok na główną ulicę miasta, wszystko odbywało się zgodnie z prawem Purdah). Obecnie w Pałacu mieści się muzeum archeologiczne.


Ujmę to tak - powinien znaleźć się na liście do zobaczenia, ale nas nie powalił. Ok, jak człowiek sobie wyobrazi jak wyglądało w nim życie, te przemykające się wąskimi korytarzami kobiety w kolorowych sari, wygrzewające się na sporym dziedzińcu czy obserwujące ludzi przez maleńkie okienka to może poczuje lekki dreszczyk emocji.



Jeśli znajdzie chwilkę i przejdzie się nie tylko po górnych, ale i dolnych - bocznych komnatach zobaczy kilka rzeźb i reliefów, które są datowanie kilkaset lat wstecz. I wtedy ten drobny dreszczyk może zmienić się w większy dreszczyk. Ale bez uruchomienia wyobraźni można się dość szybko znudzić w tym Pałacu. Po prostu. 
Wstęp w ramach biletu Combo.


2. Pałac Miejski 

Niedaleko Pałacu Wiatrów mieści się obecna siedziba Maharadży Jaipuru - Pałac Miejski. Część pałacu jest udostępniana do zwiedzania. Można wybrać różne opcje zwiedzania (cennik tutaj): dzienne, nocne, miejsca ogólnodostępne czy też pokoje, w których nadal mieszka rodzina królewska. Podejrzewam, że za odpowiednie pieniądze można nawet zjeść obiad z Maharadżą ;) My wybraliśmy opcję podstawową, co i tak zajęło nam kilka godzin. Nie mogliśmy bowiem odmówić sobie przyjemności jaką jest przycupnięcie na ławce i po prostu pogapienie się na wspaniałą architekturę i kręcących się wokół ludzi. To moja ulubiona wersja zwiedzania :)



Czego zatem można spodziewać się w kontekście Pałacu Miejskiego? Ogromne dziedzińce, liczne muzea (ubrania, broń, sprzęty codziennego użytku). Mnie szczególnie urzekły różne drzwi (a zwykle nie mam jakoś ich fetyszu), barwne i ciekawe. Każde wyglądały jak z innej bajki :)


Oczywiście jak się chce, można zwiedzić całość w godzinę, my jednak jak już wspomniałam lubimy się podelektować takimi miejscami. Kwestia preferencji :)


I absolutnie nasze siedzenie w Pałacu Miejskim nie miało nic wspólnego z nadzieją, że pojawi się przystojny Maharadża i zaprosi nas na dobry obiad (jestem pewna, że byłby pyszny, w zasadzie nie zdarzyło nam się trafić na coś niedobrego w Indiach). No cóż, były to niewątpliwie marzenia z gatunku wygranej w Lotto ;) Może kiedyś...

3. Jantar/Dźantar Mantar (obserwatorium królewskie)

W niewielkiej odległości od wspomnianych wyżej Pałaców mieści się Jantar Mantar (jedna z niewielu nazw indyjskich, których nauczyłam się bez problemu:) czyli obserwatorium astronomiczne. Zostało one założone w XVIII wieku przez Maharadżę Sawai Jai Singha II, który znany był ze swojej fascynacji matematyką, astronomią, architekturą. Maharadża stworzył 5 obserwatoriów, to w Jaipurze jednak jest największe. Znajduje się na całkowicie płaskim terenie, nad jego budową czuwało 23 astronomów, a 20 z nich pracowało w nim potem przez wiele lat prowadząc finansowane przez Maharadżę badania. Zajmowali się także przepowiadaniem przyszłości oraz przygotowywali prognozy meteo. Niestety nie wiem czy mieli skuteczność równie dużą jak nasi dzisiejsi specjaliści ;)


Obecnie jest to po prostu muzeum, w którym można pooglądać stare eksponaty. Są bardzo ciekawe, a już z pewnością dla osób, które rozumieją ich zastosowanie. Niestety nie posiadamy odpowiedniej wiedzy, żeby je należycie docenić, niemniej samo miejsce jest bardzo przyjemne i można w nim spokojnie spędzić czas.


W 2010 roku obiekt wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Można go zwiedzać w ramach biletu Combo. 

4. Isarlat/Sargasuli (Przejście do nieba)

Wieża Isarlat mieści się kilka kilometrów od Pałacu Wiatrów. Jest to wysoka wieża, wybudowana przez  najstarszego syna założyciela Jaipuru w 1749 roku jako upamiętnienie jego zwycięstwa nad bratem i przejęcia tronu.


Wieża ma około 43 metry wysokości i przez długi czas była najwyższą budowlą w Jaipurze. Tak naprawdę jest to dość wąska i wysoka klatka schodowa, bardzo zakręcona i z wysokimi schodami. Na samej górze jest niewielki taras, z którego rozpościera się widok na sporą część miasta. Jeśli ma się farta i jest się na górze samemu, można się na chwilę zadumać nad jego wielkością. Ale nie każdy ma taką możliwość.


Po zejściu na dół warto przysiąść na jednej z wielu ławeczek. Wskazują je stojący przy bramie strażnicy - większość osób po zejściu takiej ilości kręconych schodów wytacza się bowiem z wieży jak na niezłej bombie ;) Tak, my też ledwo doczłapaliśmy się do ławeczek ;)

Isarlat można zwiedzać w ramach biletu Combo. 

5. Fort Nahargarth

Ach i dotarliśmy do przepięknych fortów. Nahargarth to pierwszy z nich. Króluje nad miastem Jaipur i jest częścią systemu obrony miasta. Został wybudowany w XVIII wieku. Co prawda nigdy nie został zaatakowany, stanowił jednak schronienie dla żon brytyjskich oficerów w trakcie powstania w 1857 roku.


Do fortu można się dostać rikszą (ale kroją niesłychanie za wjazd) albo wejść na piechotkę. My wybraliśmy opcję przejścia na piechotkę, w porannych promieniach słońca przy okazji zrobiliśmy sobie bardzo przyjemny spacer.


Samo zwiedzanie fortu nie trwa zbyt długo. Można oczywiście chodzić po murach w każdą stronę, ale w pewnym momencie robi się to ciut nudne. Atrakcją jest niewątpliwie część pałacowa (Shri Madhvendra Bhawan), która składa się jakby z niewielkich mieszkanek (o takim samym układzie, dwupiętrowych ), ciągnących się po obu stronach uroczego dziedzińca, w których mieszkały konkubiny Maharadży (kompleks wybudował Maharadża Sawai Madho Singh II na przełomie XIX/XX wieku).



Mieszkanka różniły się kolorami, wystrojem (w niektórych wystawiono sztukę współczesną, czego w ogóle nie rozumiem), ale układ był taki sam: kilka większych komnat, kilka mniejszych, wyjście na dach. Wszędzie mnóstwo dekoracji na ścianach. Dzisiaj po opustoszałych komnatach biegają małpy, próbując ukraść turystom aparaty oraz okulary przeciwsłoneczne :)


Fort można zwiedzać w ramach biletu Combo.

6. Fort Amer

Pierwszy zabytek, z którym zetknęliśmy się w Radżastanie. Przyznam szczerze - zatkało nas mocno. Niby człowiek w necie zdjęcia widział, jakieś scenariusze i oczekiwania w głowie miał, ale fort Amer przewyższył je wszystkie. Monumentalny - to jest pierwsze skojarzenie, które mieliśmy. W ramach drugiego było coś o odnalezieniu tych wyobrażonych przed laty Indii. No właśnie dokładnie takie obrazy budowały we mnie przez lata książki i wreszcie dane mi było je odkryć. Czułam się jakbym wygrała w Lotto i to tuż po wizycie św Mikołaja.



Fort Amer znajduje się w wiosce Amber kilkanaście km od Jaipuru. Jego mury ciągną się na licznych wzgórzach, łącząc się z pozostałymi dwoma fortami (Jaigarth i Nahargarth) i tworząc konstrukcję obronną Jaipuru. Budowa fortu rozpoczęła się w X wieku i trwała aż do XVI wieku, kiedy to przyjął on swój finalny kształt. Przez setki lat była to główna siedziba Maharadżów, dopiero w XVIII wieku stolica oraz pałac zostały przeniesione do samego Jaipuru.



Dzisiaj składa się z 6 połączonych ze sobą sekcji, z których każda posiada swoją bramę  i dziedziniec. Zainteresowanych detalami architektonicznymi odsyłam do internetu, wspomnę tylko, że fort zachwyca nie tylko z zewnątrz. Godzinami można krążyć małymi korytarzykami, odkrywając niewielkie komnaty, przejścia, balkoniki. Warto też przysiąść na murku i poobserwować innych.


Główna część fortu mieści się w połowie wzgórza, można się tam dostać na własnych nóżkach albo wjechać na słoniu. Radżastan to pierwsze miejsce, gdzie zobaczyliśmy tak dużo słoni na ulicach (trzeba było uważać dodatkowo przy przechodzeniu przez jezdnię), niestety wszystkie pracujące :( Wykorzystuje się je zarówno do wożenia turystów (popyt i podaż niestety zawsze wygrywa) jak i do rozmaitych procesji czy też świątecznych celebracji. Bierzesz ślub? Wynajmij słonia, limuzyna jest już passe.

Z Fortu Amer można podejść (15 minut) do kolejnej atrakcji - Fortu Jaigarth. Oczywiście leniuchy podjeżdżają, nam jednak udało się przypadkiem znaleźć tajny korytarz, który jak się okazało prowadził do ścieżki do fortu. Nie podzielę się niestety informacją jak go znaleźć, bo trafiliśmy na niego całkiem przypadkiem, błąkając się po Forcie. Ot, taka historia z dreszczykiem.


W Forcie Amer obowiązuje bilet Combo.


5. Fort Jaigarth

Trzeci i ostatni fort chroniący Jaipur powstał w XVIII wieku. Wznosi się majestatycznie nad Fortem Amer, można się do niego przejść albo czymś podjechać. Widok z Fortu zapiera dech w piersiach, wspaniale też wygląda jako całość.



 Na pewno warto poświęcić mu godzinkę czy dwie, ale na więcej nie należy się nastawiać. Można pochodzić po murach, przyjrzeć się kolejnym dziedzińcom, zajrzeć do muzeum. Ze wszystkich trzech ten zrobił na nas najmniejsze wrażenie, ale i tak był przepiękny. Po prostu pozostałe dwa były ładniejsze :) 

Co jeszcze można porobić w Jaipurze? Pokręcić się po uliczkach, odwiedzić parę bazarów, usiąść w jakimś parku. Samo miasto jednak - a przynajmniej ta część, w której byliśmy - nie powala. Co prawda nie jest to najbrudniejsze miasto jako widzieliśmy, ale plasuje się dość wysoko na liście. Będąc w Jaipurze dużo rozmawialiśmy na temat brudnych ulic, pływających ścieków, tłumów ludzi na ulicach i chodnikach. Krowy, słonie, świnie, kozy, kury - to wszystko po prostu biega po ulicach. Do tego małpy i dzikie psy. Ciężko było znaleźć trochę wytchnienia. Ale te wszystkie negatywne wrażenia mieliśmy przed wyprawą do Dźodpuru, który był następny na naszej liście. Tam stwierdzenie "brudne miasto"nabrało nowego wymiaru.

Mimo jednak tych niedogodności z całą pewnością polecamy wizytę w Jaipurze. Zabytki są powalające. Po prostu powalające. A resztę da się ogarnąć ;) Trzeba tylko mocno chcieć ;)

Komentarze

Łączna liczba wyświetleń