Jak przygotować się do trekkingu do Everest Base Camp?

Jak powszechnie wiadomo (a przynajmniej tym, którzy czytali nasze poprzednie wpisy o Nepalu) decyzję o przyjeździe do tego pięknego krajobrazowo kraju i próbie spełnienia jednego z marzeń o zobaczeniu Everestu podjęliśmy dość spontanicznie parę tygodni temu. O jakich więc przygotowaniach, szaleni napaleńcy albo napaleni szaleńcy możecie mówić zakrzykniecie zaraz. Trochę racji w tym jest, że zwykle takie wyprawy poprzedzają długie przygotowania i miesiące przemyśleń. Z drugiej strony jak się ma niewiele do stracenia (tylko kasę, czas i potencjalnie zdrowie) to łatwiej jest ryzykować. Aż takimi szaleńcami jakby się mogło wydawać nie jesteśmy i zaraz spróbuję to wykazać. Kurcze, tekst jak w rozprawce w szkole podstawowej 😂 A na zachętę do czytania dalej zdjęcie z pięknym Everestem.


1. Ubezpieczenie

Jak już parę razy wspominaliśmy, przywiązujemy bardzo dużą wagę do ubezpieczenia. Jesteśmy wręcz chorobliwie przezorni pod tym kątem. Jeszcze przed naszym pierwszym wyjazdem naczytaliśmy się historii w internecie o tym, jak to ludziom zdarzyły się różne wypadki i okazywało się, że komuś nie wystarczyła kwota ubezpieczenia. O szczegółach opcji, którą finalnie wybraliśmy, pisać nie będę (brytyjski True Traveller - Łukasz już raz to zrobił), wspomnę tylko, że  super się sprawdzili, w tym roku zatem tuż przed wyjazdem ubezpieczyliśmy się u nich znowu na kilka milionów funtów. Podejmując decyzję o wyjeździe do Nepalu i trekkingu na EBC musieliśmy się jednak dobezpieczyć, brakowało nam bowiem jakieś 2 km w górę 😊 Odpowiednie ubezpieczenie zatem - done. 

2. Kondycja

Hm, temat dość trudny, bo wielu z was uważa jak sądzę, że z tym u nas słabo. Nie traktujcie tego komentarza jak krytykę - ja się wcale nie dziwię waszej opinii! Ku mojemu ubolewaniu nie posiadam sześciopaczka na brzuszku (grrr), a i reszta mojego ciała nijak się ma do niejakiej Ann (tej od foods by Ann) czy też niejakiej panny Chodakowskiej (imię mi umknęło). Niemniej w górach najbardziej chyba chodzi o nogi, a te dają radę dzięki długim spacerom po warszawskim Ursynowie (15 km to 15 km), choć przyznaję, że płaski Ursynów to trochę słaby zamiennik dla trekkingu po górach. Ale coś już daje. Zatem uznajmy, że wszystkie spacery i siłownie, które uskutecznialiśmy w Polsce przygotowały nas do EBC. Jest to wierutne kłamstwo, bo nie da się dobrze przygotować, są na trekku miejsca, gdzie największy wyczynowiec dyszy jak lokomotywa u Tuwima i żaden wypracowany sześciopak mu w tym nie pomoże, nie zapominajmy też o chorobie wysokościowej, która nie zważa na poziom ufitnesowania, tylko wali w łeb każdego. Na ten temat jednak już raz się rozpisałam, powtarzać zatem nie będę - zainteresowanych zapraszam tutaj.

3. Bagaż

Temat rzeka. Ujmę to tak - niech każdy bierze, co potrzebuje. My po długich dywagacjach i przeczytaniu 1000 porad uznaliśmy, że niezbędne będą następujące rzeczy:

- obuwie: buty trekingowe, klapki do założenia po dotarciu do schroniska
- kurtki przeciwdeszczowe
- puchówki - temperatura w nocy spada poniżej zera, po co marznąć (wypożyczyliśmy w Katmandu w Shona's Alpine Shop za 60 rupii per dzień per kurtka)
- bluzy
- spodnie lekkie (krótkie albo z odpinanymi nogawkami), spodnie długie lekkie, spodnie ocieplane (kupiliśmy w Katmandu za 2100 rupii od pary), bielizna termiczna (taka ładna nazwa na sportowe kalesony)
- do spania jakieś długie spodnie (getry, dresy), koszulka z długim rękawem (choć Łukasz przez cały trekking spał w krótkim rękawku i bokserkach)
- czapki (uszanki, kupiliśmy w Katmandu za 300 rupii od czapki), rękawiczki (kupiliśmy w Katmandu za 300 rupii od pary), szaliki ale też kapelusze przeciwsłoneczne a'la Indiana Jones
- kominy na szyję (ja swój kupiłam w Katmandu za 250 rupii, z mapą trasy pod EBC, świetne sprawdziły się również jak opaski na uszy czy wręcz szlafmyce 😁)
- ciepłe i grube skarpetki (w tym jedna para do spania, kupiliśmy w Katmandu za 150 rupii od pary), majtusie i w moim przypadku staniki :)
- tzw. szmata czyli lekki szalik, którym można owinąć głowę czy szyję w razie potrzeby, ale też wytrzeć pot z czoła i szyi
- kijki trekkingowe (szczerze mówiąc niezbędne, kupiliśmy w Katmandu za 1100 rupii od pary)
- śpiworki do -15 stopni (wypożyczyliśmy w Khangsar Hotel, w którym mieszkaliśmy w Katmandu za 1 $ dziennie per śpiworek)i linery (cienkie wkłady do śpiwora, zapewniające higienę, kupiliśmy w Katmandu za 500 rupii za jeden)
- chusteczki nawilżane (czasem trudno o prysznic), płyn antybakteryjny, pasta i szczoteczki, mały szampon, szczotka do włosów, krem przeciwsłoneczny i na poparzenia, papier toaletowy (na samej górze za rolkę płaci się 3$!), szminka do nawilżania ust (niezbędna w suchym powietrzu)
- dla płci pięknej różne wkładki higieniczne - przyda się szczególnie przy braku prysznica!
- ręcznik
- własna herbata
- małe plecaki do noszenia rzeczy niezbędnych w ciągu danego dnia (a trzeba pamiętać, że pogoda w górach potrafi się zmienić bardzo szybko) oraz torba/plecak dla portera (jeśli korzysta się z jego pomocy jak my)
-apteczka: jakaś wersja Diamoxu (pomaga przy chorobie wysokościowej, my braliśmy po 2 tabletki dziennie, łącznie 500mg od Namche Baazar aż do Namche Baazar 😉), elektrolity (niezbędne przy braniu Diamoxu), antybiotyk, leki na żołądek, paracetamol, maść na bóle mięśniowe, maść na rany z antybiotykiem, tabletki na ból gardła (bardzo się przydały w suchym powietrzu, szczególnie na większych wysokościach), bandaż, plasterki
- mały proszek do prania (co prawda w prawie każdym guesthousie na trasie można oddać rzeczy do prania, ale liczą sobie 100 rupii za parę skarpetek, sensowniejsze jest zatem pranie samemu. Wiele noclegowni nie ma z tym problemu, ale część nie zezwala, można sobie jakiś z tym jednak poradzić. A potem wystarczy suszyć rzeczy przy kozie albo przypiąć do plecaka przed wyruszeniem w drogę; w końcu wyschną)
- SteriPen do uzdatniania wody na szlaku (kupiliśmy w Katmandu u dystrybutora za 50$)  i odpowiednia do tego butelka (kupiliśmy w Katmandu za 400 rupii, ale musieliśmy jej nieźle poszukać, bo pierwotnie wszyscy oferowali nam amerykańskie - ponoć najlepsze - za jakieś 1500-4000 rupii), druga butelka do przelewania uzdatnionej wody (my łącznie mieliśmy 3). Zestaw baterii do SteriPena (niestety te kupione w Katmandu i w Namche Baazar okazały się bardzo wadliwe i nie wystarczyły nam na cały trekking) oraz tabletki do chlorowania wody w razie potrzeby
- okulary przeciwsłoneczne
- scyzoryki
- latarka (nocne wyprawy do toalety mogą odbywać się w ciemnościach)
- kawałek jakiejś folii (siatka, cokolwiek), która przyda się do podkładania pod pupę przy siadaniu na mokrych kamieniach
- powerbank, sprzęt (komórki, aparat), ładowarki do sprzętu. Im wyżej będziecie wchodzić, tym droższe będzie ładowanie sprzętów prądem. Na wysokości Dingboche naładowanie komórki to koszt ok. 500-600 rupii (ok. 20 zł), zaś powerbanka może kosztować nawet 1500 rupii (ok. 50 zł).
Jak zatem widzicie lista jest dość długa. My kilka rzeczy kupiliśmy w Kuala Lumpur (międzynarodowa sieciówka sportowa: buty trekingowe, bieliznę termiczną), resztę zaś w Katmandu. Tak, wiem, że w Katmandu jest mnóstwo podróbek, ale w sumie mało mnie to interesuje jak długo nie przepłacam. Wiem, że to mało popularna opinia, ale doświadczenie mnie nauczyło, że tak samo męczę się i pocę w koszulce North Face za 300 zł jak i w koszulce z Tesco za 30 (choć pewnie gorzej wyglądam, ale nie można mieć wszystkiego). O ile buty powinny być porządne,  kijki nie mogą mnie zawieść, o tyle marka moich majtek, spodni czy skarpetek jest mi zupełnie obojętna. Raz w życiu kupiłam specjalne skarpetki do tenisa i nie stałam się przez to drugą Navratilovą. Zatem - nie ma różnicy. Dla mnie. Dla innych może być, ja po prostu gruboskórna jestem. Albo za długo w marketingu pracowałam, ale to inna historia ;)

Resztę swoich rzeczy zostawiliśmy w hotelu, w którym mieszkaliśmy w Katmandu (bardzo polecamy, hotel Khangsar w Thamelu, przesympatyczny właściciel Dipendra pomógł nam ogarnąć w zasadzie wszystko - łącznie z biletami na jeepa do i z Phaplu). Większość z nich upchnęliśmy do dużego plecaka, a najcenniejsze rzeczy zostawiliśmy w specjalnej skrytce, do której przyczepiliśmy własną kłódkę. Podobnie robi większość podróżników, jest to bardzo bezpieczny system. Nasze rzeczy wróciły w całości i bezproblemowo.

4. Trasa 

Przygotowanie trasy nie jest specjalne trudne. Po pierwsze PRIMO trasa to tylko założenie. Oczywiście człowiek wie, że ma dojść z punktu A do punktu Z, po drodze przechodząc przez cały alfabet, jednak ile co czasu nam zajmie i gdzie finalne będziemy nocować - to już wielka tajemnica. Przy pomocy blogów i aplikacji Maps.me rozpisaliśmy sobie 21 dniowy trekking (samego chodzenia), a finalnie wyszło nam 18. Na niższych wysokościach staraliśmy się przejść ciut dłuższe odległości (np. z Phaplu do Nuntali - 19 km za jednym zamachem), wyżej jednak trzymaliśmy się standardowego rozkładu (Namche Baazar - Tengboche -Dingboche - Lobuche - Gorak Shep), z odpowiednimi przystankami (co 1.000 metrów wysokości dodatkowy dzień na aklimatyzację). Droga powrotna zajęła nam znacznie mniej czasu niż zakładaliśmy. Założyliśmy sobie, że chcemy schodzić jak najszybciej (im niżej, tym zdrowiej), ale też pamiętając, że mamy przed sobą 100 km. Kompromis polegał na przechodzeniu dziennie ok. 15 km, co pozwoliło nam w ciągu czterech dni dotrzeć w okolice Lukli. Choć widzieliśmy i takich, którzy do Lukli dotarli w 2 dni. Kosztem biegu przez góry, robienia dziennie kilkudziesięciu kilometrów. Można, ale czy trzeba?

5. Zapasy jedzenia

Jak już wspominaliśmy niejednokrotnie jedzenie w Nepalu jest bardzo tanie, przekąski jednak są już trochę droższe - ceny jak w Polsce. Nam udało się kupić sporo przekąsek w Tajlandii i Malezji od batoników począwszy , poprzez suszone owoce, na różnych orzeszkach skończywszy. Szybka energia się przydaje. Wzięliśmy też masło orzechowe (energia!), smarowidło czekoladowe do chleba (na szlaku jest sporo piekarni) i dżem truskawkowy. Przydało się idealnie! Powodowało też niemałe zainteresowanie na szlaku, kiedy rozkładaliśmy się na jakimś kamieniu z naszym lunchem. Szczególnie przeżyły temat dwie Amerykanki, z którymi regularnie mijaliśmy się na szlaku. Widząc nasze jedzonko jedna wyszeptała zachrypłym głosem: czy to Nutella? Nie chciały jednak przyjąć od nas kanapek, ani kupić (od razu grupowo wymyśliliśmy biznes) i pomaszerowały do najbliższego tea house na dal bhat. Szkoda, chciałam się podzielić :)

6. Wsparcie tragarza/przewodnika

Po wielu dyskusjach zdecydowaliśmy się skorzystać z pomocy tragarza (portera). Przemówiły za tym głównie względy zdrowotne niestety. Napiszę wprost: bez niego byśmy raczej nie dali rady (kolana i kręgosłup już nie te niestety). Zdecydowaliśmy się zatem zamienić bilety lotnicze do Lukli na pomoc portera i w ten sposób dodatkowo wesprzeć gospodarkę Nepalu.

Do wyboru są zwykle różne opcje: zorganizowana wycieczka (ok.1300-1500$ w zależności od pakietu od osoby), porter (osoba, która po prostu niesie wam plecak, często młodzi ludzie, nie zawsze mówiący po angielsku), porter-guide (niesie plecak, ale też pokaże parę rzeczy i drogę w razie potrzeby, wskaże guesthouse), guide (tak do końca nie wiemy jaka jest rola samego guide, sprawdza się pewnie w sytuacji większej grupy, kiedy ludzi trzeba po prostu razem "ogarnąć", w przypadku jednak małych grupek wydaje nam się zupełnie zbędny).

Na trekku mieliśmy okazję obserwować wszystkie warianty. Przy grupach kręcił się najczęściej guide, który dbał nie tylko o to, żeby wszyscy razem dotarli na miejsce, ale również o to, żeby dostali razem jedzenie, a nawet układał im krzesła czy też serwetki przy miejscach. Przy mniejszych grupkach najczęściej był jakiś porter-guide, choć widzieliśmy również dwie Amerykanki (wspomniane wyżej w kontekście kanapek), które były pod opieką guide'a i dwóch porterów. I z całą świadomością piszę, że były pod opieką, bo ich guide dbał o nie jak kotka o kocięta, łącznie z tym, że ogrzewał poduszki do siedzenia przy kozie, żeby im aby pupki nie zmarzły. Był bardzo miły, ciągle karmił je ciastkami i podawał coś ciepłego do picia. Taka mama - kocica  ;)

Wszystko zależy od potrzeb oraz od zasobności portfela, bowiem koszt wynajęcia portera to 15-20$ dziennie, porter guide - od 20 do 25$, zaś guide od 25 do 30 $. Do tego dochodzi zwyczajowy napiwek ok. 10-15% na koniec podróży. Szczerze mówiąc większość osób, które spotykaliśmy po drodze miała takie wsparcie, choć sporo osób szło samodzielnie z większymi plecakami. I szacunek ogromny dla nich :)

7. Co jeszcze można zabrać ze sobą na trekking?

Oprócz nowej pary płuc oczywiście ;) Osobiście brakowało mi sznurka do wieszania prania i więcej agrafek do przyczepiania rzeczy mokrych do plecaka. Ładowarki na baterię słoneczną (sporo osób miało i bardzo sobie chwalili). Gorącej czekolady do picia (można kupić w tea housach ale chyba z jednej torebki robią cztery kubki). Więcej baterii do SteriPena (żeby całkiem uniknąć picia chlorowanej wody) oraz więcej elektrolitów (mieliśmy tylko 10 saszetek na litr roztworu każda). Do rozważenia zabranie termosa na ciepłą herbatę, choć przy tej ilości tea housów na trasie nie jest to niezbędne. My dodatkowo trafiliśmy na super pogodę, było raczej ciepło, ale przykładowo przy padającym śniegu taki termos mógłby się przydać.

Jak widzicie byliśmy jednak całkiem nieźle przygotowani na całą wyprawę. Oczywiście każdy ma inne potrzeby i to, co jednym wystarczyło w zupełności, dla innych będzie nie do zaakceptowania. My mieliśmy poczucie, że wykorzystaliśmy każdą zabraną rzecz, a bez tych brakujących daliśmy radę się obejść. Zawsze też na trasie (szczególnie w Namche Baazar) sporo rzeczy można dokupić, choć dużo drożej niż w Katmandu. Ale od czego umiejętność targowania? 😉

Komentarze

Łączna liczba wyświetleń